Nie tylko stacje i dopłaty stanowią u nas problem

Tak bardzo krótko można podsumować polską aktywność na rzecz elektryfikacji motoryzacji. Rozbudowa infrastruktury do ładowania, to jeden problem. Kolejnym są dopłaty do zakupu, ulgi i zwolnienia z opłat za użytkowanie auta elektrycznego. Wszystkie kraje na Świecie poważnie traktujące temat, mają ten etap za sobą albo są w trakcie jego realizacji, tym samym przybliżają się do rynku opartego na konkurencyjności.

W naszych warunkach wygląda to nieco inaczej. Do wymienionych kłopotów należy dodać kolejne, jak chociażby brak współdziałania samorządu z rządem. Lokalni decydenci, koncentrują się przede wszystkim na politycznej niechęci do swoich oponentów. Uznają, że skoro elektromobilność, to program rządowy, to niech rząd sobie ją buduje. Trudno z takim podejściem walczyć z lokalną emisją.

Wbrew narracji, szkodliwa dla zdrowia emisja nie pochodzi tylko z kominów kamienic, zatem wymiana starego pieca na nowy jest tylko jednym z elementów zredukowania CO2. Zła emisja pochodzi także z milionów układów wydechowych autobusów komunikacji miejskiej i indywidualnej i to bez względu na to, czy jest sezon grzewczy, czy nie.

Brak zdecydowanej ingerencji władz lokalnych w tym obszarze, nie przyczynia się do poprawy jakości życia w aglomeracjach miejskich.

Rozwiązaniem może być inwestowanie w tabor elektryczny, zintegrowany z odnawialnymi źródłami energii. Zastępowanie tradycyjnych autobusów miejskich elektrobusami. Nie tramwajami, które kosztują w zależności od długości składu od 10 000 000 do 20 000 000 za sztukę. Dla nich trzeba jeszcze wybudować infrastrukturę m.in. trakcję. Do niej doprowadzić prąd o odpowiedniej mocy. Poza tym, komunikacji tramwajowej nie można puścić po dowolnej trasie, ponieważ wymaga torowiska, a to poza zakupem taboru i budowy trakcji stanowi kolejny koszt inwestycyjny. Z czasem torowiska i trakcję trzeba remontować, a koszty ponoszone przez samorządy na ten cel są liczone w milionach złotych.

W porównaniu do tramwaju – elektrobus kosztuje 2 000 000 złotych, zatem za jeden skład tramwajowy – krótki można kupić pięć elektrobusów. Za długi 10 elektrobusów. Elektrobus nie wymaga ani torów ani trakcji – wymagających remontów. Niezbędna jest jedynie stacja do ładowania, a to tylko jeden z elementów całej infrastruktury i kosztów jakie trzeba ponieść w związku z budową sieci tramwajowej. Do tego suma energii elektrycznej zużytej przez tabor tramwajowy w ciągu dnia eksploatacji jest porównywalna z ładowaniem elektrobusu.

Kolejnym elementem szczerej troski o mieszkańców byłoby przemyślane i rozsądne wprowadzanie stref czystego transportu. Do wspomnianych, zgodnie z Ustawą o elektromobilności miałby wjazd pojazdy z napędem elektrycznym. Dzisiaj tego typu strefy można wprowadzić wokół enklaw miejskiej zieleni, ratującej życie. Z pewnością ustawowy zapis nie może być wykorzystywany przez samorządy jako narzędzie w walce z coraz większymi zatorami samochodowymi w centrach miast.

Na kolejnym etapie, wzorem stolic europejskich, dostawy do ścisłego centrum można organizować z wykorzystaniem pojazdów elektrycznych. Jednocześnie redukować zaangażowanie komunikacji indywidualnej w lokalnych podróżach przez proponowanie współdzielenia pojazdów elektrycznych.

Suma wszystkich zabiegów plus edukacja i jeszcze raz edukacja składają się na elektromobilność. Nie milion aut i tysiące punktów do ładowania. Nie elektryczne rewolucje, gdyż kochani politycy rewolucje pożerają swoje dzieci”, czego sam doświadczył autor zacytowanych słów – Georges Danton.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...