Extreme on the highway

Polski ewenement – stacje szybkiego ładowania znajdują się głównie w centrach dużych miast, a nie wzdłuż autostrad, dróg krajowych, czy powiatowych. W efekcie, ogromnym wyzwaniem dla kierowcy auta elektrycznego jest zaplanowanie punków uzupełnienia energii w akumulatorach. Ładowarek próżno szukać w MOP (Miejscach Obsługi Podróżnych), czy stacjach benzynowych. Rzadkością są stacje o mocy 90 kW. Standardem stały się 50 kW. Większość zlokalizowana jest spontanicznie. Miejsca i moce, wynikają z faktu, że powstały dzięki dotacjom i obecnie nie muszą na siebie zarabiać. W efekcie podróż EV pomiędzy polskimi miastami jest ekstremalną przygodą w nieznane. Do tego zajmuje blisko 40% więcej czasu aniżeli autem spalinowym. Trudno w opisany sposób przekonać nieprzekonanych do motoryzacji napędzanej prądem, co gorsze, trudno nawet pisać o przekonywaniu, ponieważ w ciągu kilku lat, najpóźniej do 2035 roku wszyscy będziemy musieli się przesiąść do samochodów na baterie. Wymusza to dyktat unijnego rządu. Samochody elektryczne są super, sprawiają to m.in.: przyspieszenie, cisza, komfort podróży, brak wibracji wytwarzanych przez silnik oraz setki innych przymiotów, które nigdy nie będą dostępne w bolidach na sok z dinozaura. Jednak do niezliczonych do pełni szczęścia pozostaje infrastruktura do ich ładowania. Zjazdy z głównych dróg do miast na ładowanie są słabe. Brak przy stacjach miejsca, w którym można wypić kawę, czy coś zjeść, też nie jest fajne. W drodze każdy szanuje czas, zatem oddzielne zatrzymywanie się na jedzenie i na ładowanie połyka nie minuty, ale godziny. Do odosobnionych nie należą nieczynne stacje do ładowania i sytuacje, w których punkty są zajęte. Dodatkowym utrudnieniem są różne karty i aplikacje regionalnych operatorów energetycznych, o których pisałem wcześniej. Udając się w drogę należy także pamiętać, o kablu do ładowania i przejściówkach umożliwiających podłączenie do stacji. Pozostaje jeszcze aspekt ekonomiczny. Ładowanie w trasie do tanich nie należy, a szczególnie w stacjach szybkiego ładowania. Średnio cena 1 kWh bez karty abonamentowej, to 3 złote. Informacje o dostępnych stacjach nie zawsze są aktualne i nie uwzględniają kart rabatowych operatorów. W efekcie jedna osoba prowadzi elektryka, druga jest przewodnikiem po stacjach. W trasie, na bieżąco weryfikuje dostępne dane i planuje miejsca do ładowania. Musi przy tym pamiętać, że zawsze trzeba zachować energetyczną rezerwę na wypadek niedziałającego punktu do ładowania EV. Samochodowe nawigacje informują, że zaplanowany cel podróży jest nieosiągalny przy obecnym naładowaniu ogniw, ale nie wyświetlają trasy umożliwiającej naładowanie. Dzisiaj, w czasie, w którym trudno przy ogólnodostępnej stacji doświadczyć ładujący się pojazd, opisana sytuacja może nie ma znaczenia. Znacznie gorzej będzie, jak przepisy zmuszą kierowców do wymiany spalinowców na elektryki. Ruszy rynek sprzedaży EV, a infrastruktury pozostanie w miejscu. Oczekiwanie na decyzję o wykonaniu przyłącza może trwać rok. Kolejny rok zajmuje odbiór stacji przez Urząd Dozoru Technicznego. Nawet EV, których cena przekracza 225 000 nie są w stanie zniwelować niedogodności podróży w trasie. Elektronika pokładowa sterująca napędem, rekuperacja, karty do ładowania, nawigacja, a także concierge, nie zmieniają faktu, że podróżowanie elektrykiem jest uciążliwe dla kierowcy i pasażerów. Samochody mają wspierać ludzi, a nie utrudniać życie. Nie rzadko są narzędziem do pracy. Warto o tym, wszystkim pamiętać, dopóki nie jest za późno i można planować oraz budować, kierując się logiką, zdrowym rozsądkiem, oszczędzając pieniądze i czas.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...