Szklanka w połowie pusta

Nie ma się gdzie ładować – źle, jest się gdzie naładować – też źle. Zawsze problem, a szklanka zamiast być w połowie pełna jest w połowie pusta. Trudno, zatem nie odnieść wrażenia, że tworzenie bytów nadkoniecznych, skutecznie zatruwających nam codzienność, stało się naszą specjalizacją. Stan rzeczy oddają m.in. sytuacje pod darmowymi stacjami do ładowania samochodów elektrycznych. Póki co, samochodów jest mało, zatem i kolejki niewielkie. Nieznaczny to jednak, że muszących czekać nie irytują. Bywają przypadki, wywołujące nawet agresję werbalną. Niepisany kodeks, a przede wszystkim zalecenia producentów akumulatorów do EV podają, że baterie należy ładować w zakresie od 30% do 80% ich pojemności, zatem uzupełnianie prądu w darmowej stacji do 100% jest poważnym „przestępstwem” przynajmniej w odbiorze oczekujących. Z kolei wśród właścicieli pojazdów z napędem spalinowym, rodzi pytanie – dlaczego kierowcy elektryków mają darmowe „tankowanie”. Z jakich powodów w mieście nie ma, stacji benzynowych, w których można zalać zbiornik darmowym sokiem z dinozaura? Swoją drogą, to bardzo prosty przykład na to, jak szybko można wywołać konflikt pomiędzy ludźmi, tym bardziej, że posiadacze elektryków w powszechnej opinii są uważani za majętnych ze względu na ceny EV. Wzbudzają niechęć i komentarze, że bogatym dopłaca się do ładowania. Bezpłatne doładowanie oferują przede wszystkim duże obiekty handlowe, w których klienci mają do dyspozycji nie tylko sklepy, ale także restauracje i kina. W związku z tym, spędzają w nich więcej czasu aniżeli w tradycyjnym sklepie. W ramach bonusu, otrzymują bezpłatny prąd do samochodu nierzadko pochodzący z odnawialnych źródeł energii. Rozwiązanie jest powszechne i stosowane przez sieci w większości polskich miast. W przypadku skorzystania z dobrodziejstw tzw. galerii i jednocześnie gratisowego ładowania postępowanie jest akceptowane, ale w sytuacji, w której właściciel elektromobilu przyjeżdża do centrum handlowego tylko po to, żeby za friko się podładować, to wzbudza agresję wśród zainteresowanych ładowaniem, którzy chcą połączyć zakupy z „tankowaniem”. Administratorzy obiektów nie określają zasad korzystania z ich infrastruktury, ponieważ to bez sensu, gdyż, ile czasu może zająć rajd po sklepach, czy obiad ze znajomymi? Ufają w kulturę i wzajemny szacunek użytkowników EV, jednak sceny spod darmowych ładowarek zdają się podważać tę ufność. Pod ładowarką można usłyszeć na swój temat ciekawe rzeczy, a w skrajnym przypadku dostać nawet w oko. W sieci nie brakuje relacji o naładowanych ponad dopuszczalną normę kierowców elektryków. Komunikacja jest odwrotnie proporcjonalna do praw fizyki i wraz z rosnącym napięciem rośnie także opór. W efekcie można się obawiać wyładowania w postaci ciosu w twarz. Oczekiwanie od wszystkich, że będą się kierowali dobrem ogólnym i współdzielili, ogólnodostępne ładowarki jest płonne, podobnie, jak oczekiwanie, że co tydzień trafimy szóstkę w lotto. Sytuacje wzięte z życia pod darmową ładowarką, stanowią dowód na utopię filozofii, która głosiła, że „byt kształtuje świadomość”. Minęło wiele lat od skromnych dla większości Polaków czasów PRLu. Jesteśmy lepiej wykształceni i bardziej majętni, ale czy bardziej świadomi?

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...