Pitu, pitu

Za cztery lata po polskich ulicach ma jeździć 1 000 000 samochodów elektrycznych – przynajmniej tak wynika z zapowiedzi. Jednak rzeczywistość rysuje się w nieco innych barwach i do wspomnianej liczby w dalszym ciągu brakuje 980 000. Funkcjonują różne formy dopłat do zakupu, a także stacji ładowania, ale nie są adekwatne do polskich warunków – są za niskie, a infrastruktura jest rozwijana chaotycznie. Dodatkowo potentaci paliwowi, zamiast inwestować w sieć ładowarek, kupują gazety, trudnią się handlem detalicznym i małą gastronomią, a całość promuje przesympatyczny kierowca wyścigowy. W efekcie sprzedaż samochodów elektrycznych w Polsce kuleje, a budowane stacje za jakiś czas trzeba będzie dyslokować, ponieważ nikt nie będzie w nich ładował elektryków. Skutek jest taki, że programy wsparcia, euforycznie oceniają jedynie ich autorzy i organizacje opłacane z publicznych pieniędzy. Odmiennie reaguje rynek, a przede wszystkim klienci. Oferowana dopłata do zakupu, to nie całe 19 000 złotych, a ceny nowych aut elektrycznych, oscylują w granicach od 130 000 do ponad 500 000. Mało tego, żeby uzyskać dofinansowanie samochód musi być nowy, a jego cena podczas nabycia, nie może przekroczyć 220 000 złotych. Dla ścisłości dodam, że wsparcie może wynieść 27 000 złotych dla posiadaczy karty dużej rodziny i auto poza tym, że musi być nowe, nie ma górnej granicy ceny. Na tle innych krajów zjednoczonych w UE, nie wypadamy najlepiej. Kiepsko też wyglądamy na tle Ukrainy i Bułgarii. W kalkulowaniu kosztów zakupu, istotnym wydatkiem jest ubezpieczenie pojazdu elektrycznego, które nie jest tanie, ponieważ uszkodzenie obudowy baterii, czy ogniw, dyskwalifikuje samochód do naprawy i bez względu na przebieg auto trafia na złom. Producenci nie pozwalają na dokonywanie napraw, tylko wymagają bezwzględnej wymiany baterii, a cena zestawu akumulatorów, to blisko połowa wartości całego elektryka. W dalszym ciągu brakuje rzetelnej informacji i propozycji rozwiązań długofalowych. Niewiele się mówi w jaki sposób użytkować elektryka w różnych porach roku np. latem, a przede wszystkim zimą. Oczywiście, że w temperaturach poniżej zera, zużycie prądu jest wyższe i zasięg na jednym ładowaniu istotnie się zmniejsza, ale identycznie jest w przypadku samochodów z napędem spalinowym. Samochody elektryczne dają sobie radę ze śniegiem i mrozem, a najlepszym tego przykładem jest Skandynawia, trzeba jednak wiedzieć, jak się obchodzić z napędem na prąd. Baterie nie muszą być naładowane w 100% pojemności. Producenci zalecają uzupełnianie energii w ogniwach w przedziale pomiędzy 30%, a 80%. Warto także wiedzieć, że częste ładowanie z dużą mocą, czyli z tzw. szybkich ładowarek prądu stałego, skraca żywotność akumulatorów. Dzisiaj ich wytrzymałość (utrzymanie pojemności) wynosi około 7 lat, po czym należy przeprowadzić regenerację albo zgodnie z instrukcją wytwórcy, wymienić zestaw zasilający na nowy. W efekcie wyłania się problem wartości samochodu elektrycznego w chwili odsprzedaży. Mając na uwadze ewentualną wymianę baterii, należy mieć na uwadze, że te mogą osiągnąć wartość od 60% do 80% ceny używanego samochodu. Skromne zachęty w postaci różnych programów i brak skoordynowanej budowy stacji do ładowania nie zelektryfikują polskiej motoryzacji. Niezbędna jest wizja budowana na obserwacji i wiedzy, że odwrotu od samochodów na baterie już nie ma. Światowe koncerny od kilku lat inwestują miliardy euro w produkcję pojazdów z napędem elektrycznym. Świat odjeżdża nam coraz dalej i szybciej. Nie możemy budować krajowej elektromobilności tylko w oparciu o firmy ze Stanów i Europy Zachodniej, które dbając o wizerunek i środowisko, napędzają polski rynek transportu zero emisyjnego. Warto mieć na uwadze, że porażka nie jest jedyną karą za niekompetencję. Jest nią także sukces innych.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...