Hallo, hallo jest tam kto?

Chyba nie, ponieważ nikt nie odpowiada poza użytkownikami Linkedln. Sądząc po braku reakcji na niezliczone wpisy zamieszczane w serwisie, a dotyczące stale rosnących cen dóbr wszelakich, korporacyjni decydenci raczej nie włączają się w dyskusję, po czym można wnioskować, że zdają się nie dostrzegać narastającego problemu. Odniosę się jedynie do branży motoryzacyjnej, ponieważ przywołana jest mi stosunkowo bliska. Wszystko, co ma koła i jeździ, aktualnie drożeje nie tylko w skali miesiąca, kwartału, czy roku, ale już z tygodnia na tydzień. W tej chwili wielu „dystrybutorów” automobili na stronach internetowych poszczególnych marek w popłochu usuwa ceny modeli bazowych – można do nich dotrzeć jedynie po wejściu w zakładkę: „Konfiguruj teraz”. Wówczas nie ma już kwoty wyjściowej, jak kiedyś, tylko konkretny model auta, który jedynie można doposażyć, przy czym dołożenie pojedynczych elementów jest niemożliwe. Klient jest zmuszony wybierać całe pakiety, a cena zestawów liczona jest w tysiącach złotych. W efekcie kwota zakupu przebija sufit i wykracza poza granice zdrowego rozsądku oraz portfela. Pierwszy z brzegu przykład stanowią autka zaliczane do segmentu „B” oscylujące dzisiaj w przedziale cen od 80 000 do 100 000 złotych i więcej. Bez trudu można znaleźć egzemplarze popularnych „maluchów” w cenie 120 000 złotych. Myślę, że to troszkę dużo, jak za koszyk na zakupy, którym można jeździć po drogach publicznych. W podjęciu decyzji o kupnie nowych czterech kółek nie pomagają tzw. „produkty finansowe”, czyli po ludzku kredyty. W obecnym roku WIBOR wzrósł z 0,24% do 7,15%. W konsekwencji ceny poskoczyły w skali 12 miesięcy o 35%. Równie imponująco prezentują się stopy procentowe, od października minionego roku z 0,5% osiągnęły poziom 6,72%, zatem tylko brać kredyt i kupować, bo tanio to już było. Mało tego przedstawiciele z branży automotive twardo stoją na stanowisku, że powrotu do motoryzacyjnej Europy dobrobytu już nie ma i nie będzie. Szkoda tylko, że jak napisał Gabriel Garcia Márquez „(…) mądrość przychodzi wtedy, kiedy nie jest już nam do niczego przydatna.” Sądząc po tym, co się dzieje na rynku motoryzacyjnym, nie tylko brakuje mądrości, ale przede wszystkim znajomości podstawowego prawa ekonomii opisującego relację zachodzącą pomiędzy podażą a popytem. Brak zrozumienia najprostszej zasady, że jeżeli ludzie nie będą mieli pieniędzy, to przestaną kupować, nie wróży niczego dobrego. Oczywiście w pierwszej kolejności z listy zakupów spadną tzw. dobra luksusowe, do których teraz można zaliczyć samochody, a także mieszkania oraz wiele innych, a za chwilę również pralki, czy lodówki. Aktualnie blisko 40% naszego społeczeństwa przyznaje, że już zrezygnowała z rzeczy, które sprawiały przyjemność. Zaoszczędzone pieniądze przeznacza na inne cele. W wielu gospodarstwach domowych już trzy lata temu piramida wydatków została przekonstruowana i sądząc po analizach zachowań zakupowych po pandemii zmiany przekształciły się w niekorzystne dla producentów i handlowców nawyki. Znakomita większość Rodaków planuje zakupy, porównuje ceny i na potęgę robi zakupy w sieci, równie często korzysta z promocji i obniżek cen. Sytuacja gospodarcza coraz bardziej radykalizuje zachowania konsumenckie i w tym przypadku podzielam zdanie o skończeniu dobrobytu w tym także dla branży motoryzacyjnej. Trzy lata temu analitycy rynku pracy twierdzili, że elektryfikacja aut pozbawi zajęcia około milion osób. Sądzę, że faktycznie wielu ludzi związanych zawodowo z przemysłem samochodowym utraci pracę, ale nie z powodu zmiany napędu z tradycyjnego na elektryczny tylko z faktu, że Europejczyków nie będzie stać na kupno auta na własność. Uporanie się producentów samochodów z dostawami części oraz energii nie będzie miało znaczenia. Zapowiedzi powrotu w 2024 roku do poziomu produkcji sprzed pandemii będzie można włożyć między historie z przeszłości, ponieważ do tego czasu spadnie popyt na nowe pojazdy i fabryki będą pracowały okazjonalnie, realizując indywidualne zamówienia. Obecnie osiągnęliśmy stan, w którym trzeba znaleźć odpowiedź na odwieczne pytanie, co się stanie jeżeli wąż zacznie się zjadać od ogona. Czym szybciej pojawi się odpowiedź, tym większa szansa, że w dalszym ciągu będziemy korzystali z wynalazku Karla Benza z 1886 roku. Póki co, jest kiepsko i dosłownie nic, nie zapowiada zbliżania się do normalności – jakiejkolwiek nie tylko motoryzacyjnej.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...