Brak pomysłu

W dalszym ciągu nie ma pomysłu, jak nas zachęcić do kupna i eksploatacji pojazdów elektrycznych. Co pomysł to, … no właśnie.

Dopłaty na poziomie blisko 40 000 przy zakupie, ale pod warunkiem, że elektryk nie będzie kosztował więcej niż 125 000, a to bardzo mocno ogranicza wybór i zawęża go do sympatycznych autek miejskich.

Teraz 24 złote za ładowanie, bez względu na to, czy będzie to BMW i3, Nissan Leaf, Tesla, czy Porsche Teycan, brzmi super, ale …,  do tej pory ładowarki postawione w ramach programu: „Niebieski szlak” (stawiane na autostradach pomiędzy większymi miastami) umożliwiały „napełnienie” baterii prądem za darmo.

Sytuacja ulegnie zmianie od 27 stycznia. Za podłączenie, trzeba będzie zapłacić 24 złote. Pytanie, czy to dużo?

Zdecydowanie nie, ponieważ standardowa cena jest o 20 złotych wyższa, zakładając, że posiadacz elektryka nie korzysta z abonamentu. Nawet, jeżeli korzysta, to i tak 24 złote, to przysłowiowa okazja.

Opłatę można wręcz uznać za symboliczną, mając na uwadze ostatnie podwyżki wprowadzone przez jednego z największych europejskich, operatorów. Nowe ceny wręcz stawiają pod znakiem zapytania sens motoryzacji opartej na prądzie.

24 złote za ładowanie, to idealny pomysł na popularyzowanie elektrycznej mobilności pod warunkiem, że właściciel EV poświęci na MOP więcej czasu na odpoczynek i kawę niż zwyczajowo,  tj. około 40 minut, ponieważ tyle zajmuje naładowanie baterii do 80% ich pojemności.

Opłacalność wypada trochę gorzej w przypadku, w którym kierowca podłącza auto do ładowania na 15, czy 20 minut. Wówczas cena nie jest już atrakcyjna.

Mimo upływającego czasu w dalszym ciągu brakuje u nas rozwiązań, które zachęcą kierowców do masowego przesiadania się z aut spalinowych na elektryczne.

Właściciele EV ładują akumulatory za darmo, za 24 złote, na abonament, bez abonamentu, komercyjnie, na polskich stacjach, zagranicznych.

Jedne stacje uwzględniają karty, inne nie, a wszystko sprawia, że pojazdów elektrycznych nie przybywa w lawinowym tempie i raczej nie ma co liczyć, że za kilka lat będzie ich milion.

Dlaczego nie stawia się na proste, uczciwe zasady. Volvo, żeby zachęcić do kupna aut elektrycznych własnej marki – szwedzkim klientom proponuje, opłacenie rocznego, rachunku za pobrany na stacjach prąd. Proste i uczciwe rozwiązanie, a do tego zachęcające do korzystania z uroków zelektryfikowanej motoryzacji.

W Norwegii ładowanie jest darmowe, chociaż powoli się to zmienia, gdyż popularność elektryków w tym kraju, pobiła wszelkie rekordy i z darowanym ładowaniem zaczynają być problemy ze względu na braki mocy.

Na Wyspach Brytyjskich, ceny aut elektrycznych są wysokie, ale suma wszystkich ulg, przysługujących ich posiadaczom sprawia, że czym dłużej eksploatuje się elektryka, tym bardziej opłaca się jego zakup. Zachęty obejmują zwolnienia z różnych opłat i podatków. Preferencyjne ceny za energię elektryczną pobraną do ładowania.

Niemcy promują ładowanie aut elektrycznych poza godzinami najwyższego poboru mocy. Korzystają na stacjach ze źródeł energii odnawialnej. Prześcigają się w pomysłach popularyzujących napędy elektryczne. Uczą nawet o nich w szkołach.

Cechą charakterystyczną wymienionych przykładów jest ujednolicenie i uproszczenie całego systemu. Działanie na rzecz ludzi i środowiska.

Może zatem warto skorzystać z już sprawdzonych sposobów i rozwiązań i nie popełniać błędów, które popełnili inni wchodząc w elektromobilność.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...