Ostrzegam, że to nie science-fiction tylko rzeczywistość rodem z filmu: „Nie patrz w górę”. Kolejny front walki o tzw. „dobro człowieka” został otwarty już jakiś czas temu i to tam, gdzie nikt się tego nie spodziewał – w reklamach samochodów. Skoro palenie szkodzi, alkohol niszczy, a sól, cukier i tłuszcz mogą zabić, to naturalnym kolejnym krokiem stało się dorzucenie do listy „szkodzików” samochodu. W ujęciu tematu w dyrektywach unijnych, cztery koła wprawiane w ruch benzyną, to zagrożenie cywilizacyjne porównywalne z meteorytem z kosmosu. W świecie reklamy aut, kiedyś chodziło o emocje, prędkość, wolność i dreszczyk pod maską, dziś panuje klimat jak w sali sądowej. Zamiast jazdy w zakrętach jazda przez przepisy. Zamiast frajdy, radości, pasji, spełniania motoryzacyjnych marzeń, przyjemności, kolejne paragrafy. Widzisz dynamiczne ujęcie auta? Nie daj się nabrać. Przeczytaj, to co jest napisane na dole ekranu: „Samochód porusza się po zamkniętej drodze, prowadzony przez zawodowego kierowcę. Nie próbuj tego w domu. A najlepiej – w ogóle nie próbuj.” Czasem jeszcze: „Przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.” Emocje? Zakazane. Ekscytacja? Nie do pomyślenia. Dźwięk wydechu? Za głośny. Ryk silnika? Obraza moralności publicznej. Były już przypadki, że reklama została zdjęta z anteny, bo została uznana za zbyt agresywną. Dlatego dziś królują reklamy aut na baterie. Kiedyś kamera pokazywała kierowcę z wypiekami na twarzy, źrenicami jak spodki, dzisiaj to problem. Bo rozszerzone źrenice, to emocje, a emocje, to zachęcanie do złego. Lepiej, żeby samochód w reklamie prowadził księgowy, emeryt albo robot, a najlepiej robot księgowy na emeryturze. Nie może być fajny i wzbudzać sympatii. Komisja Etyki Reklamy nie dopuściła do emisji reklamy jednej z japońskich marek ponieważ zawodowy kierowca dotknął jedną z opon linii ciągłej. Zakaz został uzasadniony, że zobrazowana na filmie sytuacja może wywołać u widzów chęć przekraczania przepisów ruchu drogowego. I to jest argument nie do zakwestionowania ponieważ reklama samochodu może być jeszcze gorsza w skutkach niż Netflix i TikTok razem wzięte. Są już kraje w Europie, w których musi wybrzmieć precyzyjna narracja: „Na krótkie dystanse wybieraj rower lub idź na piechotę.”; „Pomyśl o carpoolingu.”; „Codziennie korzystaj z transportu publicznego.” Nośnik reklamowy nie ma znaczenia. Za to, politycy Parlamentu Europejskiego są w euforii, ponieważ to wszystko „dla dobra ludzi”. W efekcie w reklamach samochodów coraz mniej żartu, polotu, ironii. Zamiast bawić i zachęcać do zakupu obraz ma dowodzić, że to fikcja. Nikt nie ściga się po górskich serpentynach, kobieta w pięknej kreacji to aktorka, a pies przecież nie mówi. Kiedyś reklamy były śmieszne, lekkie, z pazurem. Przebitki z przywołanych wieszało się nad łóżkiem. Nie bez kozery, obecnie jedna z francuskich marek przemyciła w reklamie auta z napędem mieszanym bateryjno-spalinowym, kadry z czasów świetności – oczywiście dodając narrację, że teraz auta kupuje się z innych powodów – ciekawe jakich? Rezygnujemy z radości nie tylko za kierownicą, ale też w życiu. Brakuje uśmiechu nawet tego pomiędzy kolejnymi światłami. Nic niekosztującego gestu: „proszę, wjedź pierwszy”, „dzięki za przepuszczenie”, „miłego dnia”. Samochód to nie grzech, jazda to nie kara. Na razie, to jeszcze symbol niezależności, wolności, pasji, wyboru, a dla wielu dodatkowo wygoda podróżowania, załatwiania codziennych spraw, jak np. wizyta u lekarza. Korzystajmy, dopóki możemy, zanim politycy każą nam chodzić na czworaka, a sami będą latali samolotami na kolejne szczyty klimatyczne i działali dla naszego dobra.

19wrzesień