Dzień, który zapamiętam.
W tej pracy tylko początek dnia się nie zmienia. Zaczynam od sygnału pobudki w telefonie i już jestem w pracy, ponieważ nie wypuszczając go z ręki, sprawdzam komunikaty pogodowe. Ulewy, huragany, a zimą opady śniegu i temperaturę. Te determinują resztę mojego dnia, a wcale nie jestem prezenterem pogody. Dalej to przegląd poczty. Później codzienne poranne czynności. Po nich hop do auta i zaczynam robotę w terenie, ponieważ w drodze do pracy rejestruję wszelkiego rodzaju uszkodzenia nawierzchni, znaków i innych przypadłości, które negatywnie wpływają na kierowców zmierzających rano do pracy. Telefonem robię zdjęcia uszkodzenia i opis miejsca. Później materiał przesyłam do ekip z utrzymania. Po około czterdziestu minutach siedzę w biurze. Teoretycznie zaczynam od prasówki, chyba że…
I właśnie tutaj zaczyna się przygoda. Plany potrafią się zmienić diametralnie w jednej chwili. Mało tego, nie mam na to żadnego wpływu. Jaki mam bowiem wpływ na pogodę czy wynajęte ekipy pracujące dla nas w terenie – niestety żaden, mimo że bardzo bym chciał.
Przygoda zaczęła się około siedmiu lat temu. Doskonale pamiętam dzień, w którym odebrałem telefon od szefa wszystkich szefów z pytaniem: czy możesz zastąpić na trzy tygodnie rzecznika w zarządzie dróg, bo już kolejnego ogarnęła histeria (delikatnie pisząc, ponieważ słowa były bardziej dosadne). Później jeden z najbliższych współpracowników szefa przyznał, że robili zakłady, ile wytrzymam.
W tym miejscu pojęcie pracy pod presją, w ciągłym stresie, stanie zagrożenia czy w kryzysie nabiera zupełnie innego znaczenia i wymiaru. Tutaj deadline to stan permanentny. Skala porażki czy swoistej klęski jest również inna w porównaniu z „normalnym” światem PR-u czy komunikacji. Powszechne opinie i stereotypy każdego dnia zbierają swoje żniwo. Wszystko sprowadza się do powtarzanego przez wiele lat, a tym samym utartego stwierdzenia: „jak zwykle drogowcy…” i tu pada nazwa miasta i opis zjawiska w zależności od pory roku. Zimą nie odśnieżyli, wiosną nie wyremontowali, a latem nie zbudowali. Przykłady można mnożyć. W tym miejscu warto dodać, że żaden zarząd dróg w Polsce nie wykonuje swoimi siłami prac, które są komentowane, a nieudolność przypisywana jest zarządcy drogi – patrz „drogowcy”.
Zarządcy w miastach nie prowadzą na szeroką skalę napraw czy budów. Nie mają takiej możliwości. Prace wykonują wyłonione w przetargach firmy zewnętrzne. Różnego rodzaju „wtopy”, przesunięcia terminów czy zwykła niesolidność przeprowadzonych remontów idą na konto zarządcy – inaczej inwestora, a nie wykonawcy. To tak samo, jak obarczać właściciela mieszkania winą za to, że budowlańcy spaprali mu remont. Kuriozalne – prawda, ale nie w świecie, w którym pracuję. To przestrzeń, która rządzi się swoimi prawami, nigdzie nieopisanymi, ani w poradnikach, ani w studium przypadku. Stereotyp już wyżej przywołany, uwarunkowany historycznie, ma się cały czas bardzo dobrze. Trawestując słowa z kultowego filmu: „czasy się zmieniają”, a stereotypy „ciągle” w obiegu.
W porównaniu z rzecznikami tysięcy innych branż, którzy odpowiadają tylko za organizację, którą reprezentują, ja zbieram i odpowiadam na ciosy wymierzone w wykonawców. W relacjach medialnych za każdym razem wymieniane jest moje nazwisko i nazwa instytucji, dla której pracuję, a nigdy wykonawcy. Bawi mnie to, ponieważ to tak, jakby rzecznik „jakiejś innej coli” odpowiadał za Pepsi.
Oczywiście, jak każdy w naszej branży, piszę i planuję przekazy. Dystrybuuję informacje z odpowiednim wyprzedzeniem, ale nigdy nie znam dnia i godziny detonacji. Miejsce mogę w miarę określić, ponieważ to wszędzie tam, gdzie firmy zewnętrzne prowadzą dla nas roboty w sezonie budowlanym. Historie są przeróżne. Począwszy od za płytko położonego gazociągu, przez przebicie magistrali wodociągowej – w tym przypadku jest największa atrakcja, bo woda jezdnią leje się niczym rwąca rzeka górska. Zawsze z takiej „akcji” są ładne obrazki. Jeszcze innym razem ekipy budowlane wykopują ułożony jeszcze w okresie socrealizmu kabel, po którym przebiegała łączność pomiędzy komitetem wojewódzkim partii a służbami dbającymi o ład i porządek, żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatnio. Też jest super, ponieważ ustalenie właściciela trwa kilka dni i nikt do kabla nie chce się przyznać. Czasami właściciela udaje się znaleźć po tym, jak wykonawca przetnie kabel.
Po zakończeniu sezonu budowlanego i remontowego zaczyna się „Akcja Zima”, konkretnie od 1 listopada. To początek dyżurów przez całą dobę. Śledzenie profesjonalnie przygotowanych i przesyłanych prognoz pogody. Na ich podstawie podejmowanie kluczowych dla akcji decyzji i niebanalne koszty. Ośnieżanie głównych ulic w mieście to pieniądze liczone na poziomie miliona złotych na dobę w przypadku ciągłego opadu śniegu. Mimo przygotowania ludzi i sprzętu – i wtrącę w tym miejscu, że tutaj również zarządcy dróg posługują się wykonawcami zewnętrznymi – leją się każdego roku szerokim strumieniem słowa krytyki, a może już krytykanctwa? Przyznacie sami, że każdego roku po pierwszych opadach śniegu w dowolnym mieście w Polsce idą w świat komentarze „Drogowców jak co roku zaskoczyła zima”. Słowa klucze, to „co roku” i „zaskoczyła”. Najczęściej używane w jednym zdaniu.
Tak po tych kilku słowach napisanych wyżej dochodzimy do konkluzji – robota zupełnie jak w „Chłopach” Reymonta: cykl mojej zawodowej egzystencji wyznaczają pory roku, a wraz z nimi uwarunkowane historycznie teksty. Mimo to lubię tę pracę. Każdy dzień jest inny. Żadnego nie można zaplanować od rana do popołudnia. Zawsze nastąpi nieoczekiwana detonacja. Odłożenie zaplanowanej pracy na bok. Bardzo szybka analiza, gdzie, kiedy, jakie podejmujemy działania, koszt, jak długo, czy będziemy karać sprawcę i oczywiście wszystkich przepraszamy. Do tego różnego rodzaju awarie w soboty, niedziele i święta. Czysta adrenalina przez rok, niczym sprzedaż biletów w biletomacie przez siedem dni w tygodniu przez 365 dni. Istny rollercoaster.
Artykuł dostępny rownież na: www.proto.pl