żarówka

Zwykła żarówka

Dyrektywa PE, przyjęta w połowie lutego br., sankcjonująca zakaz rejestrowania samochodów z napędem innym niż elektryczny po 2035 roku, wywołała mnóstwo emocji. Spadła lawina komentarzy, często bardzo skrajnych. Niewątpliwie warto przy tej okazji przypomnieć inną rewolucję techniczną, której doświadczyliśmy, a mianowicie przejście od żarówek żarowych do LED. Zapewne wielu czytających zadaje sobie teraz pytanie, o czym ten facet pisze? Jaka żarówka żarowa? Otóż była taka, wiele lat temu wstecz, a dokładnie w ubiegłym wieku. Przyznaję, że nie pamiętam, czy była jeszcze dostępna w sprzedaży w obecnym, ale w poprzednim dominowała na rynku artykułów oświetleniowych. Charakteryzowała się nadzwyczajną prostotą. W próżniowej bańce szklanej, w szklanym uchwycie umieszczony był drucik wolframowy, który pod wpływem przepływu prądu żarzył się wytwarzając świtało o różnej mocy, czasami przekraczającej nawet 100 Wattów. Wszystko zależało od przekroju drucika – im grubszy tym większa moc żarówki. Skutkiem ubocznym powstawania światła była temperatura. Bańka niemiłosiernie się nagrzewała, stąd hodowcy drobiu bardzo często wykorzystywali żarówki, jako źródło ciepła podczas wychowu kurczaków. Żarówka była prosta, tania w wykonaniu i prawie w 100% mogła być poddana recyklingowi. Szkło było poddawane ponownej obróbce, podobnie, jak druciki wolframowe, czy aluminiowa część z gwintem służąca do wkręcania żarówki w oprawy lamp. Jednym zdaniem nic nie stało na przeszkodzie, żeby ze zużytej żarówki wyprodukować kolejną przy poborze energii na poziomie wykorzystywanym w produkcji. Prostota i masowość, sprawiały, że rzecz była tania – kosztowała kilka złotych, jeżeli pamięć mnie nie zawodzi ceny wahały się od 1,50 do kilku złotych w zależności od mocy. Jednak dyrektywy unijne przyjęte w ubiegłym wieku sprawiły, że na rynku oświetleniowym pojawił się wynalazek w postaci żarówki LED. Cena pierwszych, sprowadzanych z zachodu była 100 razy wyższa niż tradycyjnej, ale z czasem przepisy o zakazie produkcji żarówek żarowych usankcjonowały śmierć baniek na rzecz LED, a tym samym ustaliły cenę na poziomie kilkukrotnie wyższym i tak pozostało do dzisiaj. Jednocześnie w przestrzeni publicznej od czasu do czasu przebijał się głos ekspertów, którzy mówili o ogromnych kosztach produkcji, utylizacji i środowiska naturalnego w związku z ilością energii niezbędnej do przeprowadzenia wszystkich procesów w okresie życia żarówki LED. Dzisiaj to już pewnie niewielu o tym pamięta, a z pewnością nie wspomina. Pewnie sam bym o tym nie napisał, gdyby nieodparte wrażenie deja vu tylko na większą skalę. Posłowie Parlamentu Europejskiego, zmuszają suwerena do tego, żeby chcąc korzystać z komunikacji indywidualnej kupił i eksploatował samochód elektryczny. Nie ma znaczenia niedopracowana technologia baterii wysokonapięciowych. Cena pojazdów i to że do ich produkcji, a także ładowania, energia pochodzi ze spalania węgla. W efekcie dopiero po upływie 9 lat od wyprodukowania EV bilansuje się ślad węglowy w porównaniu z samochodem z napędem tradycyjnym. Nieistotne dla polityków jest również to, że do produkcji EV niezbędne są pierwiastki ziem rzadkich, których jest coraz mniej przez co są coraz droższe, a ludzie pracujący przy ich wydobyciu są bezwzględnie wykorzystywani, a śmierć podczas pracy nie jest niczym szczególnym. Nie ważne, że wydajność akumulatorów jest określana na osiem lat i stanowią coraz większy problem, ponieważ nie ma co z nimi robić. To właśnie m.in. z tego powodu w ułomnych ekonomicznie krajach, po cichu budowane są sarkofagi, w których przechowywane są zużyte baterie z samochodów. Nie ulega wątpliwości, że obecna technologia stosowana w samochodach elektrycznych jest jeszcze niedopracowana. Wymaga czasu, pracy i nakładów. Przyznają to, sami producenci aut. Ponad 100 lat temu, żywego konia zastąpił koń mechaniczny, jednak Carl Friedrich Benz nie działał pod wpływem politycznego pręgierza tylko pracował w rytmie postępu technicznego, projektów, wynalazków, konkurencji. Z czasem silnik spalinowy stał się powszechny, a tym samym dostępny dla milionów, a nie tylko dla milionerów. Ponad wiek temu postęp wyznaczali ludzie nauki i kultury, a nie politycy, lobbyści. Samochody elektryczne są z nami od ponad dekady. Śledząc uważnie rynek nie trudno zauważyć, że problemy są wciąż te same – cena gotowego auta, waga i wielkość baterii zasilających, pojemność ogniw, płynny elektrolit, czas ładowania oraz wiele innych. Sama konstrukcja i silniki są akceptowalne, nie wzbudzają dyskusji, ale zasilanie jest dalece niedopracowane. Eksperci głoszą wprost, że bateria do zasilania EV zrodzi się gdzieś na świecie wraz z narodzinami człowieka, który ją skonstruuje, póki co nie pozostaje nic innego jak z coraz większymi obawami czekać na kolejne decyzje polityczne. Ważne, że dzisiaj nic nie wskazuje na to, że za 12 lat technologia będzie tania i powszechna, niewymagająca pierwiastków ziem rzadkich. Ogniwa proste w produkcji w naprawie i recyklingu. Trudno także uwierzyć, że przemysł motoryzacyjny przed 2035 roku do produkcji wyrobów niezbędnych do montowania samochodów elektrycznych będzie wykorzystywał energię elektryczną pochodzącą w 100% ze źródeł odnawialnych. Mrzonką jest również ładowanie EV wyłącznie z OZE, a jedynie pod takimi warunkami można powiedzieć, że samochody zostawią po sobie zerowy ślad węglowy od chwili powstania do recyklingu. Do rozwiązania pozostają kwestie handlu emisją, a także uchwalona przez unijnych decydentów poprawka 121, zezwalająca na produkcję samochodów z napędem spalinowych ekskluzywnym manufakturom dla majętnych klientów. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, co ze złą emisją pochodzącą z transportu wodnego i powietrznego, który w zdecydowanie większym stopniu odpowiada za ilość CO2 w atmosferze aniżeli transport samochodowy. Dalej w jaki sposób politycy proponują rozwiązać wzrost kosztów transportu? Jeżeli towary będą miały być przewożone przez elektryczne ciągniki siodłowe, to wydłuży się nie tylko czas przewozów, ale także cena transportu. Kolejną kwestią, która z pewnością nie zostanie rozwiązana do 2035 roku jest produkcja i przesył energii elektrycznej. Konieczny jest nie tylko wzrost produkcji energii elektrycznej, ale także rozbudowa infrastruktury do jej dystrybucji, tak żeby w dowolnej chwili zapewnić dostawy prądu dla przemysłu, produkcji, odbiorców indywidualnych i wszystkich podmiotów ładujących pojazdy na baterie. Dzisiaj pomysły i metody działania polityków z Brukseli coraz silniej wpisują się literackie postacie Henryka Sienkiewicza, szczególnie jedną, która w trudnych sytuacjach zwykła mawiać: „Kupą mości Panowie.” Swoją drogą zajmowanie się przez polityków europejską motoryzacją elektryczną w czasie wojny w Ukrainie i globalnego kryzysu dobitnie świadczy o kondycji intelektualnej PE.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...