Złomowisko Europy

Nie od dzisiaj wiadomo, że wraz z 2035 rokiem wejdzie unijny zakaz rejestrowania, nowych samochodów z napędem innym niż elektryczny. Warto dodać, ponieważ jeszcze nie wszyscy wiedzą, że dyrektywa dotyczy również samochodów dostawczych. Mając na uwadze różnice ekonomiczne pomiędzy mieszkańcami Europy zachodniej i wschodniej, gro samochodów z Niemiec, Francji oraz wielu innych państw członkowskich trafi m.in. do Polski i tym samym najprawdopodobniej staniemy się jednym wielkim cmentarzyskiem dla aut z tradycyjnymi silnikami na sok z dinozaura. Już dzisiaj rynek pierwotny po zawirowaniach spowodowanych pandemią i wojną w Ukrainie oderwał się od realiów finansowych osób zainteresowanych kupnem nowego samochodu. Ceny rozpoczynają się od 180 000 – 190 000 złotych, a w przypadku aut elektrycznych od 260 000 w górę. Mało tego w obu przypadkach kwoty rosną w zależności od wyposażenia i zdają się nie mieć górnej granicy. Z perspektywy rodzimego klienta oferty osiągnęły poziom zaporowy, uniemożliwiający realizację transakcji. Niewątpliwie zmiana zaplecza intelektualnego formującej się władzy sprzyja dialogowi na temat skutecznego zatrzymania napływu starych samochodów do Polski przy jednoczesnym zapobieżeniu wykluczeniu motoryzacyjnemu Rodaków. Warto mieć na uwadze nie tylko transport indywidualny, ale także dostawy prowadzone przez firmy. Udział wspomnianych w rynku rejestracji nowych pojazdów waha się na poziomie 75 procent i przekłada się na ceny towarów w sklepach. Przy podejmowaniu decyzji można skorzystać z doświadczeń Norwegów i Niemców. W obu krajach po bumie elektromobilnym, spowodowanym w znacznej mierze dopłatami do zakupu elektryków nastąpił odwrót od trendu wywołany ograniczeniem dotacji, a także przywilejów wynikających z posiadania pojazdu bateryjnego. Problem jest istotny, ponieważ eksperci wieszczą, że przed i po 2035 roku ceny bazowe samochodów elektrycznych nie zrównają się kwotowo ze spalinowymi. Jednym zdaniem było, jest i będzie drogo, a nawet drożej. Klienci nieprzerwanie pokrywają koszty nakładów poniesionych przez koncerny samochodowe na elektromobilność. Dzisiaj wbrew propagandowym przekazom niektórych organizacji zajmujących się elektromobilnością, polski rynek pojazdów elektrycznych raczej nie imponuje wynikami. W najlepszym okresie obecnego roku rejestracja elektryków zbliżyła się do 3,6 procent przy czym lwią część rejestracji przeprowadziły firmy. Prywatni właściciele stanowili odprysk podanej w procentach liczby. W sumie po polskich jezdniach jeździ 45 000 elektrycznych samochodów osobowych i 5 000 dostawczych. Wszystko wskazuje na to, że w rodzimych warunkach ewolucja będzie procesem długotrwałym i bolesnym finansowo, co gorsze dotknie nie tylko kierowców i dostawców, ale także polską branżę motoryzacyjną produkującą części i podzespoły do samochodów. Sektor zatrudnia blisko 500 000 osób i przekłada się na 8 procent PKB i stanowi 13,5 procent rocznego eksportu, to drugi filar polskiej gospodarki, a pochopnie wprowadzana metamorfoza może spowodować poważne konsekwencje.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...