Zabawne

Z bardzo dużą uwagą śledzę sytuację na szeroko rozumianym rynku elektryfikacji motoryzacji na świecie, a przede wszystkim w Polsce. Rodzimy rynek interesuje mnie w sposób szczególny, ponieważ dotyczy nas – wszystkich, którzy kochamy samochody. Elektryki fascynują w szczególny sposób, ponieważ maksymalny moment jest dostępny od zera, czyli natychmiast po zamknięciu obwodu elektrycznego. To właśnie m.in. dzięki temu BMW i3 – auto w pełni elektryczne może konkurować ze swoimi kolegami spod znaku M POWER – potworami o mocy od 300 KM wzwyż. Jednak, żeby doświadczyć radości jazdy opartej na prądzie, elektryka trzeba mieć, gdzie naładować, a to wbrew rozpowszechnianym opiniom przez tzw. znawców wcale nie jest takie proste. Szczególnie wówczas, gdy nie posiadamy garażu, albo nie mieszkamy w domu. Osiedla, nawet, te, które zostały wybudowane już w dobie elektryfikacji motoryzacji nie dają szansy na naładowanie EV w warunkach lokalnych. Właściciel elektrycznego BMW, czy Nissana jest zmuszony szukać punktu do ładowania na tzw. mieście. W dalszym ciągu są to przeważnie galerie handlowe, co nie oznacza, że w pobliżu domu. W efekcie posiadacz pojazdu elektrycznego oddala się od domu, a po dotarciu do ładowarki z bagażnika wyjmuje elektryczną hulajnogę, albo składany rower, zostawia EV pod stacją i jedzie do domu. Po trzech, czy więcej godzinach wraca po samochód, w którym uzupełnił prąd.

W związku z tym, „specjaliści” wpadli na pomysł, który ma rozwiązać problem, a przede wszystkim poprawić żenujące statystyki opisujące liczbę punktów do ładowania elektryków. Właściciele pojazdów na prąd mają je ładować z latarni oświetlenia ulicznego. Nie neguję żadnego pomysłu, który ma skrócić czas, w którym przesiądziemy się z samochodów z napędem tradycyjnym do napędzanych prądem, ale mam pewne wątpliwości.

Zacznę od przybliżenia sposobów ładowania ogniw w autach elektrycznych. Najprostsze to z wykorzystaniem ładowarki, którą otrzymuje się wraz z zakupionym samochodem. Jedną wtyczkę wpina się do gniazda w elektryku, a drugą wtyczkę umieszcza się w gniazdku z prądem, tym samym, do którego podłącza się pralkę, czy odkurzacz.

Kolejny, domowy sposób uzupełniania energii w bateriach, to ładowanie z tzw. wollbox’a. Ładowarkę również można dostać lub zakupić od dealera, u którego kupuje się EV. Instaluje się ją w garażu bądź na ścianie domu. Urządzenie wydatnie skraca czas ładowania. Z gniazdka z prądem, ładowanie trwa od 8 do 12 godzin. Z wollbox’a około 3 godzin. Wszystko jest uzależnione od mocy ładowarki. Poza tym, wollbox wymaga złącza trójfazowego – 380V.

Kolejnym miejscem są stacje do ładowania. Funkcjonują ich dwa rodzaje – na prąd zmienny – potocznie zwane tradycyjnymi i prąd stały, potocznie nazywane szybkimi. Nazwy wynikają m.in. z potrzebnego czasu na naładowanie akumulatorów w pojeździe elektrycznym. Stacje na prąd zmienny ładują w ciągu kilku godzin, w czasie krótszym niż wollbox’y, a stacje na prąd stały ładują w ciągu około 40 minut do 80% pojemności baterii. Jednak ostatni sposób – szybki skraca żywotność ogniw i zmniejsza ich pojemność.

Ładowarki z latarni ulicznej, jeżeli pomysł zostanie wdrożony w życie będą ładowały w czasie zbliżonym do ładowania z wallbox”a, czyli kilka godzin. Nie wchodząc w szczegóły wynika to z mocy, jaka jest potrzebna do tego, żeby lampy na ulicy świeciły. Podłączenie do słupa latarni dodatkowych urządzeń zwiększa pobór mocy. W konsekwencji w przypadku oświetlenia może to skutkować tym, że latarnie albo będą przygasały albo dawały słabsze światło. Wynika to stąd, że działają jak lampki na choince. Jeżeli przetniemy przewód i włączymy kolejne żarówki, to wszystkie będą świeciły słabszym światłem.

Poza tym, latarnie uliczne święcą tylko w nocy. W ciągu dnia są wyłączone. W kablach, które je zasilają nie płynie prąd. Stąd bardzo często podczas dokonywania napraw przez energetyków oświetlenia ulicznego w ciągu dnia, latarnie uliczne świecą, a operator odbiera telefony ze zgłoszeniami, że lampy na ulicy się zepsuły.

W związku z powyższym można przypuszczać, że auta elektryczne z latarni na ulicy będzie można ładować w nocy, chyba, że właściciel oświetlenia zainstaluje dodatkowe urządzenia, które w ciągu dnia będą wyłączały oświetlenie, a będą umożliwiały ładowanie auta, bo z pewnością nie aut wzdłuż całej linii, ponieważ w nocy latarnie mogłyby w ogóle się nie zaświecić na wskutek liczby podłączonych do słupów samochodów, w których ładowałby się baterie.

Rozwiązanie technicznie i wykonawczo raczej kosztowne, dość siermiężne i prowizoryczne. Punkty do ładowania, rozsiane chaotycznie, ale umożliwiające krzewicielom wiedzy o elektryfikacji polskiej motoryzacji snucie opowieści o tym, że w Polsce na jeden samochód elektryczny przypadają, co najmniej dwa punkty do ładowania i to najlepszy wynik w Europie. Tym samym nad Wisłą mamy więcej miejsc do ładowania niż samochodów elektrycznych.

Jedynie można pogratulować pomysłu i zakończyć pytaniem, czy naprawdę elektryczni prestidigitatorzy słowa mają nas za idiotów? Samochody elektryczne to, nie latarnie uliczne, które potrzebują „ciemnoty”, żeby świecić.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...