W Maranello śpią spokojnie

Sponsorowani stronnicy samochodów elektrycznych twierdzą, że do 2035 roku, elektryki będą doskonałe i pod każdym względem przewyższą spalinowe. Jeżeli tak, to po co unijny imperatyw kupowania aut elektrycznych po 2035 roku, usankcjonowany zakazem produkcji i sprzedaży tradycyjnych? Co ciekawe, wspomnianemu dyktatowi towarzyszy kompromitująca polityków europejskich poprawka 121 stanowiąca wyłom dla producentów, którzy w ciągu roku sprzedają mniej niż 1 000 aut. Mało tego firmy montujące samochody w ilości od 1 000 do 10 000 w przyszłości mogą się ubiegać o odstępstwo od przepisów przyjętych przez rząd w Brukseli. Określone przez biurokratów widełki ewidentnie zwalniają od przestrzegania zasad manufaktury produkujące tzw. super samochody. Dzięki temu szefowie w Maranello mogą spać spokojnie podobnie, jak liderzy innych znanych z bajońskich sum marek. Nawet koncern spod znaku gwiazdy rozważa oddzielenie Maybacha od pozostałej części produkcji i stworzenie oddzielnej marki, żeby załapać się na lukratywną poprawkę 121. Na tle fundamentalistycznego zwalczania tradycyjnej motoryzacji opartej od 1885 roku na silniku spalinowym i własności prywatnej, jawi się nadzieja. Zgodnie z ustaleniem pomiędzy Parlamentem a Radą w 2026 roku, urzędnicy mają przeprowadzić obiektywną analizę sytuacji i zaproponować korekty do zapisów, które w ramach Pakietu Klimatycznego Fit For 55 odebrały Europejczykom swobodę motoryzacyjnego wyboru. Biuralistom trudno będzie nie zauważyć kilku kluczowych zmiennych: pandemii, wojny, a także zaawansowanych technicznie rozwiązań w silnikach spalinowych i układach wydechowych oraz postępów w pracach nad paliwami syntetycznymi. Dodatkowo za trzy lata w PE i KE będą zasiadali inni ludzie, co nie oznacza, że podejmą najcięższą pracę na świecie – myślenie, a przede wszystkim działanie w interesie suwerena. Dodatkowo niepokoi fakt, że w ciągu kilku minionych lat arogancja polityczna dotarła na niezdobyte do tej pory szczyty. Pod szyldem walki o lepszy klimat i matkę Ziemię, prowadzona jest bezczelna batalia zmierzająca do rezygnacji z posiadania na rzecz wynajmu i współdzielenia. Zasadniczym powodem przywołanych kierunków jest pogłębiający się deficyt pierwiastków ziem rzadkich, niezbędnych w produkcji akumulatorów do samochodów elektrycznych. Degradacja środowiska naturalnego jest problemem wtórnym w stosunku do niedostatku i szalejących cen surowców. W związku z tym, jak producentom EV uda się już pozyskać materiały do wyprodukowania baterii, to nie będą chcieli stracić ogniw tylko odzyskać i po regeneracji wstawić do kolejnego elektromobilu. W ten sposób interes przy minimalizowaniu kosztów a rosnących zyskach będzie się kręcił, a akumulatory, z których już nic nie da się wyciągnąć trafią do sarkofagów gdzieś w Afryce, bo z pewnością nie do utylizacji w Europie. Jeżeli dzisiaj opłacani, ortodoksyjni kaznodzieje elektromobilności zrzeszeni w stowarzyszeniach i związkach, pewnie głoszą teorie o doskonałości rozwiązania, to dlaczego odgórnie wprowadzany jest przymus. Przyszłość motoryzacji bez wątpienia jest elektryczna i wiedzą to nawet elektryczni sceptycy. Potrzebuje jedynie czasu na dopracowanie źródeł zasilania silników i elektroniki sterującej procesami zachodzącymi na pokładzie samochodu. Wówczas, podobnie, jak po 1885 roku, ludzie sami nabiorą przekonania do rozwiązania i jeżeli pozwoli na to zasobność portfela bez politycznej presji będą kupowali elektryki.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...