Dzisiaj już coraz mniej osób pamięta, że kiedyś żarówka, to była próżniowa, bańka szklana z drucikiem wolframowym w środku, który świecił pod wpływem przepływu prądu, a gwint był wykonany z aluminium. Opowieści o żarówkach LED należały do gatunku science fiction, a cena zakupu przyprawiała o zawrót głowy. Nawet eksperci wieszczyli, że ze względu na drogą technologię produkcji i kwotę nabycia, rozwiązanie szybko u nas się nie przyjmie (żarówka, żarowa kosztowała kila złotych, LED-owa kilkadziesiąt). W prapoczątkach istnienia, jedynym argumentem zachęcającym do kupna była oszczędność prądu i kilka tysięcy godzin świecenia. Odnosząc się do historii techniki oświetlenia mam zbliżone wrażenia w stosunku do samochodów z napędem elektrycznym. Obecnie są za drogie, baterie nie zapewniają oczekiwanych przebiegów, ładowanie pochłania zbyt wiele czasu. Jednak to, podobnie, jak w przypadku żarówki. Dzisiaj technologia LED się upowszechniła, świecący towar staniał i stał się przystępny dla wszystkich. Wytwarzane są lepsze i gorsze, jakościowo LED-y, ale wybór należy do klienta i zależy od zasobności portfela. Mam nadzieję, że podobnie będzie w przypadku aut bateryjnych. Wiarę przywróciły ostatnie newsy z Niemiec i Francji, w których skończyło się przywiązanie do marek narodowych i górę wzięła czysta ekonomia. Warto w tym miejscu przypomnieć zapowiedzi polityków i producentów sprzed 2020 roku, że w tej chwili już nie stoimy przed wyborem elektryczne, czy spalinowe. Pozostaje jedynie odpowiedzieć sobie na pytanie, ile czasu zajmie wymiana i kiedy się zakończy. Osiem, siedem lat wstecz, czołowi producenci automobili w Europie nie mieli kłopotów z udzieleniem odpowiedzi. Koncern słynący z modeli dla „ludu” wskazał rok 2030, z kolei ten z gwiazdą na 2022, a Szwedzi już na 2019. Wówczas wynikało, że za kilka lat auta z silnikami spalinowymi będą stanowiły gratkę tylko dla kolekcjonerów. Młodzi ludzie będą je podziwiali w muzeach techniki, podobnie, jak teraz tradycyjną żarówkę, która przeżywa swój renesans w charakterze ozdobnego elementu wnętrza – vintage. Jednak gospodarka, szczególnie popyt, a także rozwój technologii, boleśnie zweryfikowały zamiary sprzed połowy dekady. Okazuje się, że coś poszło nie tak, co wykorzystują Chiny i porządkują europejski rynek motoryzacyjny. Elektryczne auta miejskie oferują za kilkadziesiąt tysięcy, a SUVy za kilkaset, a to, o ponad połowę mniej niż oczekują za EV koncerny „lokalne”. Najprawdopodobniej w ciągu dekady, rynek samochodów na baterie będzie, jak rynek żarówek LED. Dobrze byłoby, żeby uproszczoną analogię zauważyli marzyciele o elektrycznym aucie narodowym.
15wrzesień