Nie ma najmniejszych podstaw do tego, żeby nie wierzyć w dane pochodzące z Europejskiego Urzędu Statystycznego, według, których Polska jest niekwestionowanym liderem w UE pod względem ilości samochodów przypadających na tysiąc mieszkańców. Z najnowszego raportu wynika, że na każde tysiąc Rodaków przypada 687 pojazdów. Tym samym od kilku lat znajdujemy się w ścisłej czołówce zestawienia. Tuż za Polską znalazł się Luksemburg, a za Luksemburgiem Finlandia. Z końcem 2022 roku w CEPiKu było zarejestrowanych 26,6 miliona pojazdów. Podobno znaczna część zewidencjonowanych znajduje się w stanie spoczynku i od dawana nie porusza się po polskich drogach. Faktyczna ilość powinna zostać określona przy okazji ostatecznej likwidacji czarnych blach rejestracyjnych. Wówczas okaże się ile osób z niewyjaśnionych do tej pory powodów nie wyrejestrowało swoich pojazdów, które psują ekologiczną statystykę naszego kraju w europejskich rankingach. Świadczą o niskiej świadomości, szkodliwości motoryzacji poruszanej sokiem z dinozaura. Jedyna nadzieja w młodym pokoleniu, które kontestuje posiadanie samochodu na własność, a uznaje współdzielenie. Jednak póki co, auto w powszechnej opinii stanowi synonim wygody i statusu społecznego, a w 1/3 przypadków jedyny środek transportu. Pozwala na pokonanie drogi do szkoły, pracy, uczelnię, lekarza, ułatwia transport zakupów. Problem, w tym, że minione lata, a szczególnie ostatnie miesiące w portfelach milionów Polaków uczyniły odczuwalne pustki. Stać nas na coraz mniej, a w przypadku samochodów znakomita większość sięga po wysłużone egzemplarze z drugiej ręki. Do odosobnienia nie należą przypadki trzynastoletnich modeli z przebiegami zbliżającymi się do 200 000 kilometrów naprawianych na zasadzie – „ważne żeby jeździło”. Ekonomia i konieczność przemieszczania są bezwzględne. Wykluczenie ekonomiczne i komunikacyjne wielu stawia pod przysłowiową ścianą. Paweł Rydzyński – prezes Stowarzyszenia Ekonomiki Transportu w wywiadzie udzielonym dla portalu transport-publiczny.pl powiedział, że do 20% polskich miejscowości nie dojeżdża nic poza transportem indywidualnym, a siatka połączeń w ciągu 34 lat skurczyła się w przedziale od 85 do 90 procent. Nie od dzisiaj wiadomo, że przewozy publiczne nie utrzymają się tylko z opłat za bilety. Konieczne są dotacje, bez wsparcia finansowego z zewnątrz, żadna komunikacja służąca ludziom nie ma prawa bytu. Póki co, filozofia obniżania kosztów funkcjonowania opiera się na likwidacji, a nie racjonalnym planowaniu. Podpieranie się w temacie danymi o Carsharing’u jest jedynie zakłamywaniem komunikacyjnej rzeczywistości. Co z tego, że co piąty Polak korzysta z pojazdów wypożyczanych na minuty – czy sieci umożliwiające wynajem działają w małych miejscowościach? Prognozy wzrostu w branży dotyczą aglomeracji, a nie setek miejscowości i tysięcy ludzi, pozbawianych połączeń oferowanych przez tzw. transport publiczny.

06czerwiec