Mnóstwo wyzwań

Przed polskim sektorem motoryzacyjnym mnóstwo wyzwań. Droga do spełnienia nawet części zapisów pakietu: Fit for 55 in 2030 może się okazać pełna niebezpiecznych zakrętów. W minionym tygodniu posłowie w parlamencie europejskim przegłosowali zmiany norm emisji CO2. W efekcie w 2035 roku nie będzie można zarejestrować nowego samochodu z napędem spalinowym. Koncerny produkujące elektromobile raczej nie odczują zawirowań finansowych, ponieważ koszty transformacji przerzucą na klientów, którzy będą chcieli własny samochód, a nie wypożyczany na minuty. Gorzej z firmami produkującymi części do aut. Problem w istotnej mierze dotyka Polski, ponieważ na Starym Kontynencie jesteśmy jednym z wiodących dostawców części i podzespołów. Połowa firm specjalizuje się w napędach tradycyjnych i żeby utrzymać swoją pozycję po zmianach musi otrzymać wsparcie i to jak najszybciej. W przeciwnym razie nie przetrwa na przeistaczającym się rynku. Przekształcenia nie tylko stanowią realne zagrożenie dla branży części i podzespołów. Samochody elektryczne są bardzo drogie i z tego powodu mało dostępne dla rzeszy klientów. Dzisiaj Polska jest zdominowana przez rynek aut używanych. Średnia kwota zakupu wacha się w przedziale od 23 000 do 40 000 złotych. Za górną granicę, czyli w pobliżu 40 000 można kupić, co najwyżej, elektrycznego, używanego Fiata 500. Jeżeli rynek do wspomnianego 2035 roku będzie rozwijał się w kierunku elektryczności w taki sposób, jak teraz, to wielu Polaków straci możliwość zakupu własnego auta, a tym samym zostanie wykluczona komunikacyjnie. Dzisiaj samochody prywatne stanowią podstawę mobilności milionów mieszkańców miejscowości, które są pozbawione dostępu do komunikacji zbiorowej. Auto umożliwia dojazd po zakupy, do szkoły, do lekarza, nie jest synonimem zamożności i niezależności. Z perspektywy czerwca br. nie jesteśmy przygotowani na zmiany. Obrazuje to, zapowiadana liczba 1 000 000 elektryków na polskich drogach do końca 2025 roku. Do wspomnianej, dzisiaj brakuje około 970 000. Różnica w liczbach oddaje rzeczywisty obraz, jak daleko jest od planów do rzeczywistości. Problem nie dotyczy tylko Polski. Do 2030 roku w krajach UE ma być 65 000 000 ładowarek i tyle samo samochodów elektrycznych. W tej chwili jest 200 000 stacji z czego 2 000 nad Wisłą. Spełnienie wybujałych zapisów pakietu: Fit for 55 in 2030 wymaga silnej i zdecydowanej interwencji administracji unijnej, a także państw członkowskich. Ingerencja powinna zawierać nie tylko regulacje zabezpieczające kilka milionów miejsc pracy, ale także zapisy chroniące Europejczyków przed wykluczeniem komunikacyjnym, szczególnie w mniej zamożnych krajach członkowskich. Obecnie po polskich drogach jeździ 28 000 000 aut z napędem tradycyjnym. Wymiana tak ogromnej floty w ciągu 13 lat jest nierealna do zrealizowania. Problemem są nie tylko finanse, ale także kiepsko i spontanicznie rozwijana infrastruktura do ładowania. Kolejki przy stacjach stają się coraz częstszym kłopotem. Dzisiaj na jedną stację przypada ponad 20 elektryków. Strach pomyśleć, co będzie się działo przy 1 000 000, który nam póki, co nie grozi, ale trzeba się do niego przysposabiać. Niewątpliwie w przygotowaniach należy uwzględnić zabieganie o akceptację społeczną, nie tylko dla samochodów elektrycznych. Składową europejskiej, elektryfikacji motoryzacji jest także zobligowanie polskich miast do tworzenia stref czystego transportu, do których nie będą miały wjazdu auta spalinowe. Strefy mają powstać do końca II kwartału 2024 roku w metropoliach powyżej 100 000 mieszkańców. Podstawą do wyznaczenia zeroemisyjnych enklaw mają być dane o przekroczeniu europejskiej normy zanieczyszczenia powietrza. Z upływem czasu, strefy mają zostać wprowadzone we wszystkich miastach niezależnie od liczby mieszkańców. Z kolei wraz zakończeniem IV kwartału wspomnianego wcześniej 2024 roku powinna zostać wprowadzona opłata rejestracyjna obejmująca pojazdy z napędem spalinowym, przy czym jej wysokość ma być proporcjonalna do emisji CO2 i NOx. Dwa lata później, a dokładnie w II kwartale 2026 dodatkowym podatkiem zostaną obłożeni wszyscy właściciele pojazdów z napędem innym niż elektryczny. Wysokość daniny będzie uzależniona od wielkości emisji. Politycy unikają drażliwego tematu, a mianowicie kosztów zmian – ilości pieniędzy wyciąganych całymi garściami z kieszeni Europejczyków. Usprawiedliwieniem najpierw była pandemia, a teraz nieudolnie prowadzona przez dekady polityka wobec rosji (pisownia zamierzona). No cóż nam przyjdzie, jak zwykle przyjąć na siebie rolę sponsorów zmian bez względu na koszty społeczne i realne dla środowiska naturalnego.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...