W 2017 roku pracowałem w przybytku, w którym zupełnie nie rozumiano znaczenia i wartości komunikacji z ludźmi. Budowania szacunku i zaufania do firmy. Wówczas dla zachowania higieny umysłowej zacząłem pisać blog o elektryfikacji, europejskiej motoryzacji. W tematyce ujęły mnie piękne, szlachetne deklaracje producentów, że samochody na prąd będą coraz lepsze, a przede wszystkim tańsze od spalinowych. Wówczas już wiele krajów, szczególnie skandynawskich miało pierwsze doświadczenia z motoryzacją elektryczną za sobą. Najważniejszym aspektem w rozwoju opisywanej była i jest efektywna infrastruktura do ładowania. W praktyce istotne okazały się nie tylko lokalizacje, ale także właściwy dobór mocy przyłączeniowej do urządzeń ładujących akumulatory w EV. Oczywiście nie udało się uniknąć błędów, zatem po upływie pewnego czasu Skandynawowie, Niemcy, Brytyjczycy, musieli dyslokować punkty uzupełniania energii. Z entuzjazmem i przekonaniem pisałem, że skoro jesteśmy jeszcze przed progiem elektryfikacji motoryzacji, warto skorzystać z doświadczeń innych, uniknąć błędów i skrócić czas implementacji na rodzimej ziemi. Koronnym argumentem dla pozytywnego i obiektywnego relacjonowania była zapowiedź, że do końca 2025 po drogach nad Wisłą będzie jeździło 1 000 000 samochodów na prąd. Na kilka miesięcy przed 2025 rokiem brakuje ponad 800 000, a co gorsze, skończyła się rządowa kasa na dotacje do leasingu i zakupu, zatem zainteresowanie spadło niczym napięcie w sieci podczas dużego obciążenia. Niestety samochody elektryczne nie staniały, a wręcz przeciwnie, są coraz droższe. Akumulatory wysokonapięciowe w dalszym ciągu technicznie są niedopracowane – mają za małą pojemność w stosunku do oczekiwań kierowców, dużo czasu zajmuje ładowanie, a na dodatek krew w żyłach mrożą opowieści o pożarach i eksploatacji elektryka w zimie. W rodzimych warunkach rozwój elektro-motoryzacji dodatkowo hamują: powstawanie prądu z węgla, brak sieci elektroenergetycznej do przesyłu mocy, a w konsekwencji niedostateczna infrastruktura do ładowania. Urzędnicy do dzisiaj nie zdołali zabezpieczyć właściwej ilości punków ładowania nawet wzdłuż transeuropejskiej sieci transportowej. Na temat braków na drogach ekspresowych, nie wspominając o alternatywnych, nie ma nawet, co napisać. Podobnie, jak o ignorowaniu potrzeb użytkowników EV w aglomeracjach miejskich na osiedlowych parkingach. W miejscowościach podmiejskich w dalszym ciągu głównymi środkami transportu indywidualnego jest rower, diesel i PKS, a naładować można najwyżej telefon. Z kolei w miastach, beztroskich biurokratów ratują dyskonty spożywcze, uruchamiające kolejne stacje. Jednak wszystko do czasu, ponieważ, jak twierdzą sami biuraliści, nieznajomość przepisów nie zwalnia z ich przestrzegania. Warto, zatem siedząc za biurkiem zapoznać się z dyrektywami unijnymi dotyczącymi elektromobilności, ponieważ, konsekwencją za opóźnienia są kary liczone w milionach euro.
01wrzesień