Demonstracyjny elektryk

Obecnie w salonach dealerów samochodowych nastąpił powrót zwyczajów sprzed czasu pandemii. Jednym słowem nastał renesans upustów i preferencyjnych warunków zakupu. W przypadku wielu marek „stoki” się zapełniły i z zalegającym towarem trzeba coś zrobić, żeby zarobić. W efekcie sezon wyprzedaży rocznika został otwarty. Jednocześnie klientów kuszą modele po jazdach próbnych. W przypadku elektryków warto pochylić się nad ofertami, ponieważ samochody na baterie po testach są mniej zmęczone niż ich odpowiedniki spalinowe. W przypadku EV nie ma znaczenia, czy silnik był rozgrzany, a dystans wynosił kilka, czy kilkanaście kilometrów. Z kolei dynamika jazdy przekłada się jedynie na poziom zużycia klocków hamulcowych. Mankamentami elektrycznego „demo” jest brak możliwości uzyskania państwowego dofinansowania na zakup na poziomie od 18 750 do 27 000 złotych, trwająca już gwarancja i ewentualnie stan akumulatora trakcyjnego uzależniony od częstości ładowania prądem stałym z dużą mocą – im częściej był podpięty do szybkiej ładowarki, tym większe prawdopodobieństwo minimalnego uszczuplenia pojemności baterii wysokonapięciowej. Mimo wszystko, będąc zainteresowanym autem na prąd opłaca się przeprowadzić rozpoznanie. Dla przykładu japońskiego prekursora elektryfikacji motoryzacji w wersji z 40kW baterią i przebiegiem na poziomie 10 tysięcy kilometrów można kupić za 131 000 złotych. Wersja nie powala przepychem wyposażenia i zasięgiem, ale cena w stosunku do wielkości pojazdu oraz kwoty bazowej może okazać się atrakcyjna. Nieco więcej trzeba zapłacić za miejskie autko z tygryskiem na grillu, którego cena za fakt wcześniejszego używania faluje na wysokości 155 000 złotych. Produktem ekscentrycznego miliardera ze Stanów po zabiegach specjalistów od detalingu można wyjechać z placu za około 175 000 złotych. Z kolei z Mustangiem na przedniej atrapie za ceny – w zależności od mocy i zasięgu należy wyłożyć od 240 000 do 290 000 złotych. Zdecydowanie przyjaźniejsze cenowo w porównaniu do czterokopytnego są cztery, ale pierścienie. Bazowe „demo” z akumulatorem 40kW można upolować za odrobinę więcej niż 132 000 złotych, a odpowiedniki w większych rozmiarach do 220 000 złotych w górę. Warto jeszcze zwrócić uwagę na japońską markę z Hiroszimy. Egzemplarze na baterie w kultowym kolorze mieszczą się w widełkach pomiędzy 115 000 złotych przez 150 000 złotych do 170 000 złotych. Wspólną zaletą wszystkich jest fakt, iż dostępne są od ręki. Wyczyszczone, wypachnione, wypolerowane często lepiej niż nowe. Ślady używania niewidoczne, ponieważ specjaliści od premium selection doprowadzają pojazdy testowe do perfekcji. W przypadku elektryków trudno także napisać o skatowanych układach mechanicznych, czy silnika. Podstawowym elementem jest akumulator wysokonapięciowy, silnik ideologicznie zbliżony do tego w nowoczesnych pralkach automatycznych, podobnie, jak cała elektronika pokładowa. Auta na prąd niewątpliwie stanowiłyby ciekawą ofertę, gdyby nie ceny, zasięg na jednym ładowaniu, czas potrzebny do uzupełnienia energii w ogniwach i w dalszym ciągu kulejąca w polskich warunkach infrastruktura do ładowania.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...