Czerwone liczby zielonej transformacji

Z perspektywy ośmiu lat coraz trudniej odpowiedzieć na pytania dotyczące przyszłości europejskiego rynku motoryzacyjnego. W 2017 roku niemal wszystko wskazywało na jedno, odwrotu od samochodów elektrycznych już nie ma. Politycy, regulatorzy i koncerny motoryzacyjne mówili jednym głosem. Przyszłość miała być czysta, cicha i na prąd. W efekcie producenci zainwestowali miliardy euro w przestawienie fabryk z napędów spalinowych na akumulatorowe. Linie produkcyjne, badania, szkolenia, nowe platformy, praktycznie wszystko podporządkowano elektromobilności. Dziś jednak europejskie koncerny stoją pod murem. Z jednej strony biurokracja i presja regulacyjna Komisji Europejskiej z drugiej bezlitosna ekonomia i rachunek strat, które coraz trudniej ukryć w raportach rocznych dla akcjonariuszy. Już kilka lat temu menedżerowie największych niemieckich marek otwarcie mówili o problemach. W jednym z wywiadów opublikowanych w „Road & Track” padło stwierdzenie, które dziś brzmi wręcz proroczo, samochody elektryczne nie stanieją i nigdy cenowo nie zbliżą się do aut spalinowych. Elektromobilność miała być przyszłością, ale przyszłością tylko dla bogatych. Zgodnie z ówczesnymi prognozami, osoby mniej zamożne po 2020 roku również miały „doświadczyć” dobrodziejstw elektromobilności, ale raczej nie za kierownicą samochodu. Dla nich euro politycy przewidzieli hulajnogi, rowery i skutery elektryczne. Produkcja samochodów w Europie jest dziś coraz droższa. Energia, praca, regulacje środowiskowe, koszty emisji CO2 sprawiają, że ceny aut szybują w górę. Producenci elektryfikują kolejne modele, ale są to pojazdy piekielnie drogie coraz częściej całkowicie poza zasięgiem klasy średniej. Samochód z salonu przyjął na siebie rolę informowania o statusie społecznym, a coraz rzadziej środka transportu. Eksperci szacują, że w 2030 roku najtańszy nowy samochód na rynku może kosztować około 200 tysięcy złotych i być tylko na baterie. Dla wielu rodzin oznacza to definitywny koniec marzeń o nowym samochodzie. Symbolem obecnego kryzysu europejskiej motoryzacji stał się Volkswagen. Koncern, który jeszcze jakiś czas temu był lokomotywą przemysłową Niemiec. Zapowiedzi restrukturyzacji, ograniczania produkcji i zwolnień tysięcy pracowników pokazują, że nawet giganci zaczynają chwiać się pod ciężarem własnych decyzji i narzuconych regulacji. W niemieckich mediach pojawiła się informacja o zwolnieniach 35 000 pracowników, które w sumie dotkną 65 000 osób. Elektryczna transformacja, zamiast być szansą coraz częściej okazuje się finansowym balastem. W tym samym czasie na Stary Kontynent z siłą tsunami, wjeżdżają producenci z Państwa Środka. Marki jeszcze kilka lat temu zupełnie nieznane, dziś oferują samochody elektryczne tańsze, lepiej wyposażone i dostępne od ręki z gwarancją na siedem lat i ubezpieczeniem na rok za złotówkę. Koncerny z Azji nie mają obciążeń regulacyjnych, korzystają z tańszej energii i pełnego wsparcia państwa. Europa jest bezsilna. Politycy nie mają pomysłu na ochronę europejskiego przemysłu. Biernie przyglądają się, jak tracimy przewagę technologiczną i produkcyjną. W zaledwie osiem lat polityka elektromobilności w wydaniu Zjednoczonej Europy zamknęła obwód. Unia Europejska wyznaczyła nowe kierunki nie tylko w ogrzewaniu, energetyce czy rolnictwie, ale również w motoryzacji. Problem w tym, że ta przyszłość nie jest inkluzywna. Samochody nie tylko elektryczne stają się dobrem dla milionerów, a nie dla milionów. Bardzo wymowne w kontekście zmian, których doświadczamy, są słowa przypisywane listonoszowi z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej: „Wolność jest pustym pozorem, gdy jedna klasa może bezkarnie zagłodzić drugą. Równość jest pustym pozerem, gdy bogacz dzięki swemu monopolowi ma nad bliźnimi prawo życia i śmierci.” Powoli żegnamy się z motoryzacją, którą znamy. Samochodami dla wszystkich bez względu na zasobność portfela. Pytanie brzmi nie czy, ale jaką cenę społeczną Europejczycy zapłacą za ideologiczną, oderwaną od gospodarczej rzeczywistości transformację.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...