statystyka

Czas na konkretne działanie

W proponowanych rozwiązaniach w zakresie elektromobilności zdajemy się nie być przesadnie radykalni w porównaniu z innymi stolicami. Miast, w których za kilka lat nie będzie można zarejestrować nowego samochodu emitującego do środowiska naturalnego cokolwiek innego poza parą wodną – przybywa. Dzisiaj jest ich dziewięć. Kolejne deklarują  zmiany.

W Kopenhadze i Oslo po 2021 roku nie będzie można zarejestrować „spalinowca” – nawet, jak wyjedzie prosto z salonu, o autach z rynku wtórnego nie wspominając. Samochodem o napędzie tradycyjnym będzie można wjechać do miasta, ale nie do centrum.

Dla przemysłu w obszarze elektromobilności, to bardzo wyraźny sygnał, że czas podjąć zdecydowane działania. Epoka, w której tradycyjne auto w chwili zakupu będzie miało wartość „ujemną” zdaje się zbliżać coraz większymi krokami. To nieprawdopodobne, ale za chwilę samochody, które dzisiaj dla wielu stanowią synonim osiągniętego statusu materialnego będą miały, jedynie wartość kolekcjonerską. Dla nas tradycjonalistów to szok. Być może też obawa przed nieznanym, ponieważ to nowy świat. Zupełnie inny, od tego, w którym się urodziliśmy i do którego się przyzwyczailiśmy. Mimo to, chcemy, czy nie, ten świat nadchodzi. Nie tylko w dziedzinie elektroniki użytkowej, ale także motoryzacji.

Zmiany dotkną również nasz kraj. Zakładając nawet najgorsze scenariusze, że staniemy się rynkiem wtórnym, to za dziesięć lat będziemy beneficjentami elektromobilności. Szacuje się, że do 2030 roku udział „elektryków” w ogólnej sprzedaży samochodów będzie wynosił około 16%. Dziesięć lat później w 2040 roku, ta liczba wzrośnie do 50%. Natomiast do 2050 roku na 10 sprzedanych samochodów, aż 7 będzie o napędzie elektrycznym. W Polsce według statystyk rośnie liczba kierowców zainteresowanych samochodami elektrycznymi. Jednak w większości są pragmatykami. Mimo to, że 9-ciu na 10-ciu nabywców nowego samochodu wyraża dzisiaj zainteresowanie „elektrykiem” i uważa, że to bezwzględnie przyszłość motoryzacji, mówi, że go nie kupi. Przede wszystkim odstręcza cena, która jest cały czas zbyt wysoka w porównaniu do auta z napędem tradycyjnym. Po drugie brak miejsc nie tylko „na trasie”, ale również w mieście do naładowania samochodu –  tzw. „Supercharger’ów” (szybkich ładowarek, umożliwiających naładowanie akumulatorów do około 80% pojemności w kilka minut). W efekcie dzisiaj po naszych drogach jeździ około 2-óch tysięcy „elektryków” i teoretycznie funkcjonuje około 6 tysięcy punktów do ładowania. Głównie u dealerów samochodów oraz galerii handlowych. Dla ścisłości należy dodać, że stacji, które spełniają odpowiednie standardy jest około 150 w całej Polsce.

Mimo zainteresowania rodaków autami elektrycznymi i deklaracji, że bardzo chętnie przesiądą się do „elektryka” jest zbyt małe zainteresowanie potencjalnym Klientem z wielu stron, w których interesie leży ożywienie rynku. Brak konkretnych rozwiązań w zakresie ulg, zwolnień z opłat drogowych, za parkowanie, czy podatków. Do tego w dalszym ciągu brak zrozumienia dla znaczenia w ożywieniu rynku aut elektrycznych, stacji do ładowania mimo to, że Kolejowe Zakłady Łączności w Bydgoszczy od dawna stoją w blokach startowych i czekają tylko na wystrzał do startu w wyścigu do jutra, które zaczęło się dziś.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...