Brak uzasadnienia

Dyskusja o przeraźliwie restrykcyjnej normie Euro 7 przybiera na sile. Przywołana wymaga od producentów pojazdów gigantycznych nakładów finansowych na opracowanie technologii zmniejszającej emisyjność tradycyjnego napędu m.in. przez wykorzystanie bardzo skomplikowanych technicznie metod oczyszczania spalin. W związku z tym, nie dziwi fakt, że na Starym Kontynencie nie ma producenta samochodów, który by nie uczestniczył w dyspucie o zasadności wprowadzenia „siódemki”. W ostatnim czasie, stanowisko w sprawie zajął szef Stellantis, Carlos Tavares. Prezes ogromnego koncernu samochodowego, uważa, że nie ma racjonalnego uzasadnienia dla wydawania miliardów euro na dostosowanie silników spalinowych do Euro 7, ponieważ już wcześniej biurokraci z Brukseli narzucili zakaz sprzedaży samochodów z napędem innym niż elektryczny po 2035 roku. Dodatkowo zdecydowana większość europejskich producentów już oferuje klientom auta z miejscową emisją zerową (jazda po mieście z wykorzystaniem silnika tylko elektrycznego na dystansie około 50 kilometrów) bądź w pełni elektryczne, zatem jaki sens ma prowadzenie kosztownych badań i przebudowa tradycyjnych silników, tym bardziej, że branża zapowiedziała zakończenie ich produkcji do końca 2030 roku, czyli jeszcze przed czasem obowiązywania politycznego dyktatu. Pomimo racjonalnego uzasadnienia dla odsunięcia realizacji arcykosztownego pomysłu, unijni demagodzy nie dają za wygraną. Nie ma dla nich znaczenia trwający od kilku lat kryzys. Zwolnienia i postępujące wykluczenie komunikacyjne, którego doświadcza coraz więcej Europejczyków, ponieważ nie stać ich na zakup nowego samochodu, który dla wielu, to jedyny środek transportu i narzędzie do wykonywania pracy – zarobkowania. Politykierom nie przeszkadzają rosnące ceny energii i nie ważne, że prąd do ładowania elektryków w Europie pochodzi głównie ze spalania paliw kopalnych. Ważne, żeby Europejczycy do 2035 roku mogli kupować mniej szkodliwe samochody spalinowe, ponieważ na tym polega demokracja. Trudno, zatem nie zgodzić się z Tavares’em, że data dla wprowadzenia normy była wiele razy odwlekana ze względu na koszty społeczne, a obecnie, to nie realne, żeby zaczęła obowiązywać przed 2028 rokiem, czyli niespełna na 7 lat przed obowiązywaniem dyrektywy o zakazie sprzedaży aut z silnikami spalinowymi po 2035 roku. Zdaniem prezesa Stellantis, to marnotrawienie pieniędzy, które dzisiaj koncernom są bezwzględnie potrzebne na rozwój napędów elektrycznych i wydajnych technologii gromadzenia i ładowania energii. Również zdaniem analityków rynku, patrząc z perspektywy przemysłu, nie potrzebujemy Euro 7, ponieważ nowa norma będzie jedynie uszczuplała zasoby finansowe producentów, a przede wszystkim w dalszym ciągu drenowała kieszenie klientów. Nie ma uzasadnienia dla wydawania miliardów euro na rozwój silników spalinowych tylko na potrzeby normy, która będzie obowiązywała przez bardzo krótki czas. Powinna zostać odrzucona, ponieważ branża jest pogodzona i przygotowana na motoryzację napędzaną prądem. Warto dodać, że sprostanie przepisom jest nie tylko bardzo trudne do osiągnięcia (Komisja Europejska, żąda zapisu, według, którego samochód w każdej sytuacji drogowej nawet podczas ciągnięcia przyczepy pod górę, nie będzie wypuszczał żadnych spalin), ale także ekstremalnie kosztowne. Ponadto bardzo wątpliwe jest czy dzięki temu powietrze w aglomeracjach stałoby się lepsze, ponieważ z pomiarów przeprowadzonych przez „Auto motor und sport” wynika, że nowe diesle i benzynowce są bardzo czyste. Problem stanowią starsze auta, które jeżdżą po drogach, a cząstki stałe powstają również podczas korzystania z elektryków.

Rzecznik Elektromobilności Autor

Na co dzień jestem rzecznikiem, zatem podejmując decyzję o pisaniu Bloga postanowiłem pozostać w roli. Więcej o mnie...