Od dawna wiadomo, że największą poczytnością cieszy się news burzący społecznie akceptowalny porządek. Niewątpliwie wspomnianym jest informacja płynąca z odległej Islandii. Otóż nordyccy decydenci narzucili na właścicieli pojazdów bateryjnych kolejną daninę, której wysokość zależy od ilości przejechanych po wyspie kilometrów. Rozwiązanie jest kontrowersyjne, co najmniej z dwóch powodów. Podatek obejmuje napędy hybrydowe i w pełni elektryczne, a decyzja została podjęta o okresie nasilonego wzrostu sprzedaży samochodów z silnikiem innym niż spalinowy. Rządzący obciążenie uzasadnią „troską” o właścicieli samochodów na sok z dinozaura i chęcią zrównoważenia kosztów posiadania auta bez względu na napęd. W myśl przepisu wszyscy „bateryjkowcy” od 01 do 20 stycznia 2024 roku rejestrowali połknięte przez prąd kilometry i zapłacili od nich dodatkowy podatek, którego średnia wartość będzie obliczana i płacona każdego miesiąca. Mało tego kontrybucja od wszystkiego, co jeździ tylko na energię elektryczną jest wyższa aniżeli od wozów na paliwa kopalne. Zakładając roczny przebieg na poziomie 20 000 kilometrów haracz od EV bądź plug-in przeliczony na polską walutę wyniesie grubo ponad 3 500 złotych. Nowatorskie, ciekawe podejście do popularyzacji elektrycznej motoryzacji pewnie znajdzie też naśladowców w Parlamencie Zjednoczonej Europy. W końcu politycy nie od dzisiaj wiedzą, że auta elektryczne są ciężkie i psują drogi oraz parkingi wielopoziomowe bardziej niż jakiekolwiek inne.