Brukselska utopia ekologiczna nabiera tempa, a co gorsza, polityczny nacisk na branżę motoryzacyjną prowadzony jest pod hasłem elektryfikacji transportu. Kolejne restrykcyjne normy emisji spalin oraz rozbudowana lista obowiązkowego wyposażenia w tanich samochodach miejskich doprowadziły do faktycznej likwidacji tego segmentu rynku. Po ujawnieniu afery z fałszowaniem testów emisji CO2 przez niektóre koncerny, Komisja Europejska zaostrzyła przepisy. Norma homologacyjna WLTP przewiduje pomiary emisji spalin i zużycia paliwa nie tylko w warunkach laboratoryjnych, ale również podczas rzeczywistej jazdy. Kontroli podlegają wszystkie parametry silnika i skrzyni biegów. W efekcie każda konfiguracja samochodu wiąże się z dodatkowymi kosztami, które producenci przerzucili na klientów. Tam, gdzie nie udało się tego dokonać, producenci wycofali dane modele z oferty. Obecnie emisję spalin przelicza się na podstawie symulowanego zużycia paliwa. Dane odczytywane są przez komputer pokładowy i zapisywane w jego pamięci. Dzięki przywołanej formie stałego nadzoru możliwe jest monitorowanie parametrów eksploatacyjnych pojazdu bez uwzględnienia stylu jazdy, liczby pasażerów, ładunku czy warunków atmosferycznych. Pozwala to administracyjnie eliminować z rynku kolejne modele pojazdów z wyjątkiem elektrycznych. W ten sposób z europejskich dróg zniknęły już takie modele jak: Lexus IS, Subaru BRZ, Chevrolet Camaro ZL1, Nissan 400Z, czy Ford Focus RS z 2,3-litrowym silnikiem EcoBoost o mocy 400 KM. We Francji i Niemczech funkcjonuje dodatkowa opłata emisyjna nakładana na samochody przekraczające dopuszczalne normy CO2. Jej wysokość uzależniona jest od poziomu emisji. Przykładowo, dla Porsche 911 opłata oscyluje w granicach 29 000 euro, czyli około 123 000 zł. W efekcie coraz więcej kierowców rezygnuje z zakupu nowych samochodów. Na znaczeniu zyskuje rynek wysłużonych, używanych aut, a do Polski regularnie trafiają pojazdy bliskie złomowania. Polityka Brukseli niszczy rynek, ogranicza prawo do wolnego wyboru i zaburza naturalne mechanizmy podaży oraz popytu. Jeżeli rządzący nadal będą ślepo podążać drogą ekologicznej utopii, do 2030 roku w Europie może zniknąć ponad milion miejsc pracy powiązanych z przemysłem motoryzacyjnym. Obecne decyzje polityczne są przykładem skrajnej hipokryzji i działają zarówno przeciwko człowiekowi, jak i przyrodzie. Produkcja samego zestawu baterii do samochodu elektrycznego generuje emisję CO2 porównywalną z ośmioletnią eksploatacją auta z silnikiem Diesla. Z punktu widzenia ekologii znacznie rozsądniejsze byłoby maksymalne wydłużenie życia istniejących pojazdów. Niestety, politycy lansują i forsują nieustanne produkowanie oraz kupowanie nowych aut, a wszystko w imię idei: 30 milionów elektryków na europejskich drogach do 2030 roku. Elektryki dla ludzi – tak! Motoryzacyjny komunizm – nie! Polityka klimatyczna Unii Europejskiej, choć realizowana w imię troski o środowisko, coraz częściej uderza w wolność konsumencką, konkurencję rynkową oraz zdrowy rozsądek. Restrykcyjne przepisy eliminują z rynku kolejne modele aut spalinowych, a wysokie opłaty emisyjne zniechęcają do zakupu nowych samochodów. W efekcie rośnie import wyeksploatowanych pojazdów, a wraz z nim realna emisja. Zamiast wspierać zrównoważoną transformację, Bruksela narzuca kosztowną i kontrowersyjną wizję motoryzacji, której skutki mogą być odwrotne do zamierzonych, zarówno dla środowiska, jak i europejskiego rynku pracy.