Samochody elektryczne w dalszym ciągu są relatywnie drogie w porównaniu do tych z napędem spalinowym. Na cenę wpływa przede wszystkim koszt wyprodukowania baterii, który pomimo niezliczonych zapowiedzi producentów dalej stanowi 30 procent wartości nowego auta.
Sytuacja ma ulec radykalnej zmianie około 2027 roku, tak przynajmniej wynika z badania jednej z firm analizujących sytuację na rynku. Po wskazanym roku, osobowe oraz dostawcze samochody na prąd mają być tańsze od swoich odpowiedników z napędem tradycyjnym.
Pozostaje jednak pytanie, czy stanieją elektryki, czy jeszcze bardziej podrożeją samochody spalinowe, które już obecnie systematycznie drożeją.
Podobnie rzecz się ma z zasięgiem EV. Wspomniane miały być coraz większe w porównaniu do spalinowych i nie są. Po upływie ośmiu lat od pojawienia się pierwszych modeli na baterie, zasięgi oscylują w granicach 500 kilometrów, za to zmniejszają się zasięgi aut benzynowych za sprawą zmniejszania zbiorników na paliwo. Tym samym faktycznie dzisiaj odległości, które mogą pokonać jedne i drugie są zbliżone, ale czy na pewno o to w tym wszystkim chodzi?
Jeżeli wierzyć raportowi przygotowanemu przez ekspertów, cena EV ma być niższa dzięki tańszym akumulatorom. Mimo to, potencjalni nabywcy nie mogą liczyć na spektakularne spadki. Za to z pewnością zmniejszy się różnica w cenie samochodu elektrycznego w stosunku do spalinowego. Powodem są coraz bardziej nierealne normy emisji spalin uchwalane przez brukselskich posłów. Zaostrzanie norm, póki co skutkuje tym, że kierowcy z roku na rok muszą zostawić w salonie coraz więcej pieniędzy za wymarzony samochód z silnikiem spalinowym.
W efekcie – pod warunkiem, że doczekam, po 2027 roku będę pisał o rosnących dysproporcjach w cenach aut z napędem tradycyjnym w odniesieniu do elektryków. Cena elektryków będzie spadała, bo spalinowe będą drożały, od taka życiowa lekcja ekonomii.