Efekt domina ekonomicznego, wynikający z kryzysu wizerunkowego, a następie czynników politycznych i siły wyższej, obrazuje obecna sytuacja finansowa jednego z potentatów motoryzacyjnych Europy. Zaczęło się niewinnie, jeszcze w minionym stuleciu od malutkiego procesora, który „zaginał” wyniki testów czystości spalin. Temat rozlał się po świecie, a oszukani klienci zmobilizowali nawet polityków do interwencji w swojej sprawie. W efekcie rozpoczęły się kontrole na kilku kontynentach, które doprowadziły do procesów sądowych, wypłaty odszkodowań, a nawet odkupu aut od pokrzywdzonych nabywców. W sumie koncern z Wolfsburga popłynął na 30 miliardów euro. Przywołując tytuł polskiej komedii filmowej: „Pieniądze, to nie wszystko”, firma jeszcze długo borykała się z kosztownymi utraty wizerunku. Strata wiarygodności i zaufania nie pozostała bez wpływu na wyniki sprzedaży, a powrót do dawnej pozycji był bardzo kosztowny. Krótko po incydencie z „korygowaniem” wyników emisji spalin, brukselscy politycy podkręcili wymagania w stosunku do CO2 i do aut dorzucili kolejne, konieczne elementy wyposażenia seryjnego. Dodatkowo uchwalili konieczność projektowania i budowania samochodów elektrycznych. Następujące po sobie zdarzenia, wydrenowały budżet firmy o kolejne miliardy euro. Gdy wydawało się, że już nic złego, nie może się wydarzyć, światem ekonomii wstrząsnęła pandemia. Do codziennego słownictwa weszło pojęcie: „przerw w łańcuchach dostaw.” Fabryki na Starym Kontynencie stanęły. Zabrakło półprzewodników i setek innych komponentów niezbędnych do utrzymania produkcji i to nie tylko samochodów. Nie było czego, sprzedawać, a po „zarazie” ludzie nie byli zainteresowani kosmicznie drogimi samochodami. Skoncentrowali uwagę na życiu, zdrowiu dochodzeniu do siebie. Po przejściu fali pandemii, gdy wszyscy starali się widzieć szklankę półpełną, a nie półpustą, opóźniony umysłowo dyktator ze wschodu napadł na Ukrainę, wywołując kolejne tąpnięcie gospodarcze w Europie. Na dodatek złego, wszystkie perturbacje umiejętnie i efektywnie wykorzystała konkurencja z Państwa Środka. Samochody z Azji nie tylko coraz lepiej zaczęły się sprzedawać w UE, ale przede wszystkim silnie wyparły marki z Unii ze swojego rynku. Sprzedaż maleje, zysk topnieje, krzywe spadają, a koszty produkcji rosną. W efekcie zarząd popularnej marki zasygnalizował możliwość zamknięcia dwóch fabryk. Problem zdaje się dotyczyć nie tylko firmy z Dolnej Saksonii, ale też innych z kraju związkowego i nie tylko związkowego. Na razie jedynie słychać o wspomnianym w zaciszu gabinetów prezesów i polityków.