Decyzja z 04 października przejdzie do historii. Pogróżki o wprowadzeniu wyższych ceł na pojazdy z Państwa Środka zostały przegłosowane. Politycy PU stanęli ponownie na wysokości zadania i odcięli gałąź z niewłaściwej strony – zamiast od siebie, to przy sobie. Osoby, które nawet nie interesują się gospodarką motoryzacyjną wiedzą, że w Polsce stale rośnie ilość dealerów, którzy proponują o połowę tańsze samochody wyprodukowane w Azji Wschodniej, a ponad 70 procent produkcji aut wiodących marek europejskich sprzedawanych jest w drugim, co do wielkości państwie świata. Jedynie bardzo naiwni sądzą, że podjęta przez polityków decyzja, nie wywoła reakcji po drugiej stronie. Już wcześniej przedstawiciele chińskich potentatów motoryzacyjnych zapowiadali, że kraje, które w głosowaniu poprą projekt z lipca bieżącego roku mogą się spodziewać zamrożenia inwestycji i płynącego szerokim strumieniem kapitału. W efekcie parlamentarzyści z Niemiec, Malty, Słowacji, Słowenii i Węgier zagłosowali przeciw. Za zwiększeniem obciążenia byli politycy z Francji, Włoch, Estonii, Holandii, Litwy, Łotwy, Danii, Bułgarii, Irlandii i Polski. Podsumowując przedstawiciele 10 państw poparli ustawę, 5 byli przeciw i 12 wstrzymali się od głosu. Jednak 10 głosów „za” wystarczyło, żeby wprowadzić nowe regulacje na rynku samochodów. Warto w tym miejscu dodać, że Unia Europejska jest największym importerem chińskich aut, głównie elektrycznych. Z każdym rokiem import rósł, a wartość transakcji przekroczyła 3,5 miliarda euro. Po piątkowym głosowaniu maksymalna opłata celna ma wynosić 45 procent, ale przedstawiciele Unii zapowiedzieli, że są otwarci na negocjacje w Pekinem. Proponują wyznaczenie minimalnej ceny samochodów i wprowadzenia limitu ilościowego. Trudno jednak oczekiwać, że nawet początkujący biznesmen zgodzi się na proponowane warunki pozbawiając swój interes kluczowej zalety chińskich samochodów – niskiej ceny przy zaawansowanej technologii i jakości często przewyższającej europejską. Po przegłosowanych zmianach, nowe stawki będą doliczone do obecnych 10 procent, co oznacza, że właściciel MG koncern SAIC zapłaci cło na poziomie 45,5 procent, BYD – 27 procent, a Geely – 28,8 procent. Nowe taryfy będą obowiązywały od przyszłego miesiąca. Cła zapłacą klienci, Chińczycy skorygują marżę i w dalszym ciągu będą podbijali Europę, a koncerny na Starym Kontynencie już myślą, gdzie upłynnią 70 procent swojej produkcji po zrealizowaniu zapowiedzi Pekinu o skorygowaniu runku wyrobów pochodzących z Unii. Niewątpliwie jesteśmy świadkami historycznego przełomu w polityce motoryzacyjnej Europy. Niemcy do tej pory dominowali i wyznaczali kierunek. Regulowali warunki kooperacji z Państwem Środka. Na początku 2000 roku wywołali temat bezpieczeństwa aut z ChRL. Później, w miarę rozwoju niemieckich inwestycji w Chinach, lobbowali za zacieśnianiem relacji biznesowych. Po październikowym głosowaniu, to kraj związkowy, pomimo, że głosował przeciw cłom będzie pierwszą ofiarą nowej wojny gospodarczej. Przedstawiciele BMW i VW już drżą i głośno mówią, że wyższe stawki cła na pojazdy z Chin, to bardzo zły i szkodliwy dla europejskiej gospodarki pomysł. Tym razem Niemcy przekonali się, że są , jak pieniądze – nabierają znaczenia w zależności od zajmowanej pozycji, a po wczorajszym głosowaniu można sądzić, że weszły w fazę denominacji. Równie ciekawa jest postawa polityków z Polski, którzy chcą budować narodowe auto na prąd w kooperacji z Chinami.