Niewątpliwie słabą stroną aut elektrycznych są kiepskie możliwości naprawy po kolizjach drogowych. Szczególnie wówczas, gdy zachodzi podejrzenie naruszenia zestawu akumulatorów. W takim przypadku, elektryk najczęściej trafia na złom, ponieważ niejednokrotnie naprawa, przewyższa koszty zakupu nowego. Jednak od każdej reguły jest wyjątek, a drogą do niego jest ludzka zaradność. Pewien kongresmen z Kentucky, wpadł na genialny pomysł. Z rozbitej Tesli S, skonstruował przydomową elektrownię. Inwestycja działa i sprawdza się od 4 lat, a co najważniejsze, przynosi korzyści. Historia zaczęła się od tego, że Thomas Massie, zobowiązał się do recyklingu uszkodzonej Tesli. Z baterii, zbudował bank energii o mocy 85 kWh, który regularnie zasila z instalacji fotowoltaicznej. Naładowany zestaw ogniw, zapewnia prąd dla całego gospodarstwa domowego przez 3 dni. Z elektrownią samochodową, współdziałają pompy ciepła, spalinowy generator prądu, a także kocioł zagazowujący drewno. Zaradny kongresmen, dodatkowo stworzył oprogramowanie do zarządzania zintegrowanym magazynem energii. Najdroższa w całym interesie była zezłomowana Tesla S, za którą Thomas Massie zapłacił 61 000 dolarów, czyli 250 710 złotych – po kursie dnia. Nowy egzemplarz z salonu, to wydatek zaczynający się od 455 070 złotych, a za model S 100 D Performance o mocy 613 KM, trzeba przelać na konto 654 000 złotych.