Chyba coś jest w popularnej wśród kobiet opinii, że w facetach do końca życia uwięziona jest dusza chłopca. Czas upływa, a wraz z nim zmienią się tylko ceny zabawek, które nas fascynują. Niewątpliwie jedną z nich jest elektryczny Mini Cooper – kultowy samochodzik z brytyjskim rodowodem, obecnie znajdujący się w rękach popularnego koncernu z Bawarii.
Od zawsze kolejne wcielenia modelu rosły i wzbudzały niesłabnące zainteresowanie pośród klienteli o wysublimowanym guście motoryzacyjnym. Auto z pewnością nie jest adresowane do wszystkich. Ze względu na gabaryt – trudno Cooper’a określić mianem rodzinnego.
Jednak firma zaradziła problemowi i na wakacyjne wyjazdy zaproponowała model Countryman, który pomieści rodzinę i umożliwi transport bagażu. Obecnie obie odmiany doczekały się wersji z napędem w pełni elektrycznym.
Testowany, którym dostarczyłem frajdy nie tylko sobie, zawdzięczam dealerowi MINI – Dynamice Motors i zwyczajowo dziękuję za udostępnienie. Z dużą ciekawością zasiadłem za kierownicą, ponieważ wcześniej korzystając z uprzejmości przedstawiciela marki w województwie Kujawsko-Pomorskim, jeździłem najmocniejszym, spalinowym wcieleniem Cooper’a w wersji John Cooper Works. Obecna, elektryczna odmiana „S” poza walorami estetycznymi i frajdy z jazdy, dodatkowo znalazła się w ciekawej cenie, ponieważ już zza zakrętu wyjeżdża nowe wcielenie Mini Cooper’a, którego przedpremierowe pokazy odbyły się jesienią minionego roku.
Dzięki wspominanemu można uzyskać bonifikatę na zakup znacznie przekraczającą wysokość dofinansowania z programu: „Mój elektryk”. Do tego nie trzeba wysyłać żadnych wniosków do Warszawy o wypłatę wsparcia i oklejać auta informacją, że samochód został zakupiony z dotacją rządową. Cooper napędzany z bateryjek nic nie traci na uroku w porównaniu do pierwowzoru. Zgodnie z filozofią producenta: „mniej znaczy więcej” linia boczna, proporcje są bez najmniejszego zarzutu.
Drobne elementy kolorystyczne utrzymane są w konwencji lansowanej obecnie „cichej elegancji”, nie są nachalne, krzykliwe, a jedynie akcentują, że autko jest na prąd, a litera „S” i żółte obudowy lusterek sugerują dodatkowe wrażenia wywołane dynamiką jazdy.
Chociaż przyznaję, że po przejechaniu kilku kilometrów wyczuwa się dysproporcję pomiędzy wielkością Cooper’a, a masą. Czuć, że samochód jest zdecydowanie cięży od swojego odpowiednika z silnikiem spalinowym, a także nieco mniej żwawy niż odmiana wspomnianego JCW. Zwinność, przyczepność, łatwość prowadzenia są bez zarzutu. Elektryczna „eska” podtrzymuje kultowe gokartowe prowadzenie. Przód auta nawiązuje do wypracowanej przez dekady tradycji z krótkimi zwisami.
Podobnie jest z tyłem z brytyjskim akcentem, a także śmiałym wyznaniem w stosunku do elektryczności.
Wspomniana energia jest wyzwaniem współczesności we wszystkich swoich wymiarach. Z jednej strony ograniczonej złej emisji, a z drugiej strony zmiany nawyków i oszczędzania prądu.
Fizyka jest nieubłagana w temperaturze poniżej zera ogniwa, żeby utrzymać sprawność i wydajność muszą być ogrzewane. Zapewnienie komfortowej temperatury z przedziale pasażerskim także pochłania więcej prądu niż latem i w efekcie maleje zasięg, który wacha się według WLTP (jednolita na całym świecie procedura testowa, pozwalająca oszacować rzeczywisty poziom zużycia paliwa i emisji spalin) w granicach od 150 do ponad 200 kilometrów z zależności od dynamiki jazdy (wybranego trybu), warunków pogodowych, temperatury ogrzewania, w tym foteli. Jednocześnie auto zabezpiecza kierowcę przed niekontrolowaną utratą prądu w ogniwach stosownymi informacjami o stanie naładowania, zasięgu oraz wskazuje najbliższe stacje do ładowania. Przyciągająca wzrok jest nie tylko sylwetka z akcentami w kolorze limonki, równie ciekawie jest w środku.
Znajomi, których woziłem w okresie korzystania z Cooper’a zajmując fotel pasażera stwierdzali, że uśmiech pojawia się już podczas podchodzenia do miniaka, a wrażenia ze środka, wspomniany jedynie pogłębiają. Podzielam opinię – Mini od początków istnienia odstawało i odstaje do dzisiaj od szarości codzienności.
Wywołuje skrajane odczucia i emocje – podoba się albo nie. Wnętrze, to gustowne i bardzo praktyczne połączenie stylów. Pod ogromnym, okrągłym wyświetlaczem z powodzeniem spełniają swoją rolę tradycyjne pokrętła i przełączniki nawet drążek zmiany ustawień automatycznej skrzyni biegów nawiązuje do dobrej motoryzacyjnej historii.
Autko pozbawione jest malutkiego przełączniczka przypominającego montowane w suszarkach do włosów i pozwala na ustawienia w pozycji P;D;R, które są precyzyjne, jednoznaczne, czytelne. Również konwencjonalny przełącznik umożliwia wybranie jednego z czterech trybów jazdy: sport, „miękkiego”, ekologicznego oraz ekologicznego plus. Wspólnym mianowaniem dla wszystkich jest bardzo wydajne odzyskiwanie energii podczas wykonywania wszelkich manewrów z wyłączeniem jazdy na wprost i w zakrętach. Dodatkowo, wytypowanemu trybowi, towarzyszy nastrojowe oświetlenie wnętrza nie wyłączając pierścienia wokół wyświetlacza dotykowego. Mini Cooper stanowi akademicki przykład równowagi pomiędzy czasem minionym i współczesnością. Harmonijnie łączy style i użytkowość. Auto jest intuicyjne i nieabsorbujące w porównaniu z innymi produktami Grupy z Monachium. W końcu samochód ma jeździć, a nie stanowić centrum rozrywki rodzinnej – do centrum ma rodzinę zawieść, a nie zamieniać się rolą. Obecnie coraz więcej rozwiązań oferowanych kierowcom nigdy przez nich nie będzie użyta, zatem jest nie potrzebna. „Cudowne” wyposażenie jedynie podnosi statystyki awaryjności, koszty zakupu, wymiany półprzewodników na nowe. Po zakończeniu procedur pokładowych związanych ze spersonalizowaniem wszystkich dostępnych ustawień przychodzi czas na prawdziwą zabawę. Miniak pomimo wagi akumulatorów trakcyjnych w dalszym ciągu dostarcza zabawy płynącej z prowadzenia gokarta. Nic nie stracił w porównaniu do poprzednich wcieleń, jedynie waga w mojej subiektywnej ocenie nieco go spowalnia, czyni mniej wierzgającym, nieokiełzanym. Naturalnym środowiskiem dla Cooper’a jest aglomeracja miejska. Wąskie, zatłoczone uliczki, w których doskonale się odnajduje. Parkowanie w lukach pomiędzy gigantycznych rozmiarów miejskimi suwami osadzonymi na podłodze Yaris’a. Niezaprzeczalnym walorem sprytnego miniaka jest także możliwość zgodnego z przepisami o ruchu drogowym śmigania buspasami szczególnie w godzinach szczytu. Jednak każda przyjemność z jady kończy się koniecznością uzupełnienia paliwa.
W przypadku Mini, adekwatnie do nazwy sposób ładowania ogniw dostarcza mini wysiłku. Baterie Cooper’a można ładować z tzw. „cegły”, czyli prostownika do którego na stałe zainstalowany jest kabel z wtyczką. Jedną końcówkę wtyczki umieszcza się w gnieździe pojazdu, a drugą wsadza się do gniazdka 220V. Jednak trzeba mieć świadomość, że auto jest ładowane prądem zmiennym o bardzo małym natężeniu, zatem efekty podłączenia nie będą porażające. Najlepszym rozwiązaniem jest zainstalowanie Wallboxa, który po podłączeniu do sieci prądu trójfazowego może zapewnić moc ładowania, jak w ogólnodostępnych stacjach publicznych na poziomie 22kW.
W przypadku korzystania ze stacji publicznych potrzebna jest karta MINI Charging Card, która znajduje się w wyposażeniu standardowym i kabel ładowania typu 3. Stacje do ładowania można znaleźć korzystając z urządzeń pokładowych bądź aplikacji mobilnych na urządzenia przenośne. Mini Cooper na baterie jest idealnym rozwiązaniem dla podróży miejskich, jako drugie auto w rodzinie. Obecna oferta sprowokowana zapisami na kolejny model serii może stanowić ciekawą propozycję dla osób rozważających zakup miejskiego elektryka.